Larysa Dysput, właścicielka Laboratorium Kosmetycznego AVA: Na Zachodzie jest całkiem sporo firm, które mają po 100, czasem nawet po 200 lat. W Polsce niestety zbyt często wpadaliśmy w wiry historii. Co i raz musieliśmy więc i jako społeczeństwo, i jako przedsiębiorcy, zaczynać wszystko od nowa. Firmy z 60-letniem stażem są u nas pewnego rodzaju ewenementem. Po pierwsze w głębokim PRL-u niewiele ich powstawało, po drugie tylko nielicznym udało się przetrwać do dziś. Moja mama, Irena Dysput, miała odwagę, niezależność i determinację, bo tylko takie cechy mogły sprawiać, że ktoś w tamtych czasach decydował się na prywatną inicjatywę. Z wykształcenia była farmaceutką, a prywatnie pasjonatką naturalnej pielęgnacji. Myślę, że założenie małego laboratorium kosmetycznego było dla niej po prostu spełnieniem marzeń. Chciała tworzyć bardzo dobre kosmetyki dla Polek. Z jednej strony czuła więc satysfakcję, że robi w życiu coś wartościowego, z drugiej nie brakowało momentów, kiedy dochodziła do ściany. Szczególnie trudna dla przedsiębiorców była końcówka lat 60. ub. wieku – czas totalnego niedoboru - w zasadzie wszystkiego. Mama rozważała wtedy likwidację firmy. Jednak jakoś udało się jej przeczekać ten kryzys, a lata 70. dały prywatnej inicjatywie nieco więcej oddechu. Była to dekada hasła „by Polska rosła w siłę”. Łatwiej można było zakupić surowce, opakowania – ruszył eksport. Każdy, nawet najmniejszy sukces, dodawał skrzydeł. A przy okazji naszej rozmowy - niektórzy pytają mnie, skąd nazwa naszej marki? To nawiązanie do... Warszawy, ukochanego miasta mojej mamy. Miasta, w którym narodziła się nasza firma.
Jedną z pierwszych siedzib, którą pamiętam była wynajęta suterena na Saskiej Kępie. Jedno z pomieszczeń pełniło rolę magazynu, w drugim znajdowała się produkcja i biuro. Firma zatrudniała wtedy czworo pracowników, a produkcja kremów odbywała się przy użyciu urządzeń gospodarstwa domowego przerobionych twórczo na potrzeby kosmetologii. Takie pionierskie rozwiązania praktykowali niemal wszyscy, którzy wchodzili do biznesu kosmetycznego w tamtych czasach. Moździerze porcelanowe służyły do rozcierania składników, pralka „Frania” świetnie sprawdzała się jako maszyna mieszająca, a dozowniki wykonane były z urządzeń małego AGD. Może infrastruktura nie prezentowała się imponująco, ale kosmetyki wychodziły mojej mamie świetne. Pierwszym, który trafił na rynek, była emulsja przeciwzmarszczkowa AVA-Mustela. Krem w niezmienionej formie jest w sprzedaży – co ciekawe nie tylko ma swoje wierne klientki, ale wciąż zyskuje nowe! Moje wspomnienia z tamtego czasu? W zasadzie od zawsze byłyśmy z mamą same. Ojciec zmarł wcześnie, straciłam również brata, a mama syna. Nie miałyśmy więc łatwego życia, ale być może to właśnie nas zahartowało? Mama była bardzo zapracowaną osobą, a jednocześnie starała się poświęcać mi sporo czasu. Zawsze podkreślała, że muszę się kształcić, bo to najlepsza polisa na przyszłość. Była dla mnie przykładem wytrwałości, pracowitości i uczciwości.
I nie był to prosty wybór! Mama była prawdziwą pasjonatką kosmetologii. Mnie pchało w trochę inne rejony. Skończyłam handel zagraniczny na SGPiS (obecny SGH), marzyłam o poznawaniu świata za żelazną kurtyną. Zaczęłam pracować w redakcji ekonomicznej w telewizji, szybko odnalazłam się w dziennikarstwie. Kiedy mama rozchorowała się i nie mogła prowadzić już firmy, ja miałam już swoje życie i swoje własne plany. Możliwości były na stole dwie: albo przejmuję rodzinny biznes, albo musimy znaleźć na niego kupca. Był rok 1985. Nie byłam wcale przekonana, że chcę brać na barki prowadzenie firmy, wiedziałam, że wiąże się z tym masa kłopotów. Miałam sporo wątpliwości. Rozsądek wręcz podpowiadał, by odpuścić sobie tę sukcesję. Postanowiłam jednak spróbować. Być może chciałam udowodnić sobie i mamie, że mimo wszystkiego dam sobie radę?
Rozważanie alternatywnych scenariuszy nie ma sensu, bo nigdy nie wiemy, jak potoczyłoby się nasze życie – tyle zmiennych mogło mieć przecież miejsce. Nie żałuję. Jestem raczej dumna z tego, jak udało mi się rozwinąć tę firmę. Kiedy zostałam jej właścicielką w ofercie mieliśmy trzy kosmetyki. Dosłownie. Dziś mamy ich ponad czterysta – to tak dla porównania. Oczywiście początki były trudne i pewnie nie raz mówiłam sobie: „po ci to było, dziewczyno!?” (śmiech). Dla mamy tworzenie kosmetyków było jednocześnie jej kompetencją i pasją. Ja, nie mając wykształcenia farmaceutycznego czy chemicznego, musiałam nauczyć się recepturowania od podstaw. Cieszę się, że miałam w tym fantastyczną przewodniczkę – koleżankę mojej mamy, również farmaceutkę. To ona pomagała mi w przygotowaniu kolejnych formulacji. I w pewnym momencie poczułam, że dałam się w to wciągnąć! Odkrywanie możliwości surowców i tego, jak działają na skórę okazało się niesamowicie intrygującym zajęciem. Dziś już mogę powiedzieć wręcz, że pasją.
Na pewno to, że przetrwaliśmy i rozwinęliśmy się to zasługa wielu czynników. Przede wszystkim fantastycznych ludzi, z którymi miałam przyjemność przez te wszystkie lata pracować. Wiele z tych osób naprawdę oddało kawałek życia naszej firmie. Oczywiście rozwój nie byłby możliwy bez inwestycji. Nie chciałam jednak przesadnie przyspieszać rynkowej ekspansji, by nie zostać z kredytami, których nie będę w stanie spłacić. Z jednej strony na pewno wolny rynek po 1989 roku pozwolił nam pójść naprzód – nie było już ograniczeń w zakupie maszyn czy surowców, pojawiło się znacznie wiele więcej możliwości wyjazdów na zagraniczne targi, ale była też druga strona medalu: rynek stał się dużo bardziej konkurencyjny, weszły wielkie zachodnie koncerny, powstawały nowe polskie firmy. Trzeba się było mocno postarać, by nie dać się zepchnąć w niebyt. Przełomowym momentem na pewno było wejście Polski do Unii Europejskiej. Otworzył się dla nas rynek europejski, pojawiły się nowe narzędzia wspomagające prowadzenie biznesu: dotacje unijne, programy pomocowe, granty i stypendia na badania i rozwój – z czego chętnie korzystaliśmy. Dla wielu firm oznaczało to po prostu skok cywilizacyjny. Myślę, że ważnym czynnikiem, pozytywnie wpływającym na rozwój naszej marki, była również rosnąca świadomość konsumentów, którzy coraz częściej stawiali na wysokiej jakości kosmetyki ekologiczne...
Zamiłowanie do natury tkwi po prostu w DNA naszej marki. AVA to naturalność, nauka, innowacje. Przejmując firmę po mamie uznałam, że naturalność była zawsze marce bliska i w takim duchu będę rozwijać ją dalej. Dlatego podstawę naszych receptur od zawsze stanowią organiczne i naturalne surowce roślinne i olejki.
Gdy staraliśmy się o certyfikat ECOCERT, takich prawdziwie ekologicznych kosmetyków nie było w Polsce wcale. Eko-produkty były niewielką niszą. Nie było przesadnego zainteresowania ze strony konsumentek, bo temat nie istniał w mediach. Drogerie również były mocno sceptyczne, bo jak sprzedawać coś, na co nie ma wygenerowanego samoistnego popytu? Za to na międzynarodowych targach można już było wyczuć, że taki kierunek rozwija się na świecie, więc siłą rzeczy dotrze i do nas. Na początku nowego millenium, w trakcie współpracy z australijską firmą, zapytano nas, czy nie udałoby się stworzyć kosmetyków całkowicie naturalnych i organicznych, które otrzymałyby międzynarodowy certyfikat, np. ECOCERT. Zaczęliśmy zagłębiać szczegóły związane z certyfikacją, przymierzać się do opracowania receptur według wyśrubowanych standardów. Może jeszcze wbrew naszemu rynkowi, ale intuicyjnie czułam, że to może być dobry pomysł.
Proces rzeczywiście był długi i kosztowny, ale traktuję to jak inwestycję w wiarygodność, a nie niepotrzebny koszt. Muszę się przyznać, że mnóstwo kwestii nas wówczas zaskakiwało. Dowiedzieliśmy się, że naturalny i organiczny kosmetyk to receptury zupełnie inne niż te dotychczas tworzone. Są to produkty w całości oparte na składnikach naturalnych i organicznych, uzyskanych z monitorowanych plantacji. To także inny proces produkcji, inna niż zwykle technologia, oddzielne magazyny surowców, opakowań, gotowych produktów. Nie ukrywam więc, że było to mocno kosztochłonne i czasochłonne. Do tego dochodziła jeszcze sprawa edukowania – najpierw dziennikarzy, a potem potencjalnych klientów. Wyobrażenia, czym jest kosmetyk naturalny były dość powierzchowne i nie do końca prawdziwe. Upragniony certyfikat otrzymaliśmy w roku 2008. Długo byliśmy jedyną firmą w Polsce produkującą certyfikowane produkty naturalne i organiczne. Z biegiem czasu do linii Eco Linea dołączyły kolejne: Eco Garden, Eco Body, Aloe Organic i ostatnio Planeta Ziemia z certyfikatem COSMOS (jednostki utworzonej z połączenia europejskich firm certyfikujących kosmetyki). Oczywiście dziś nie wszystkie kosmetyki certyfikujemy, ale zawsze tworzymy takie receptury, by skład naszych produktów był maksymalnie naturalny. To kojarzy się przecież najmocniej z naszą marką, a bycie eko to dla nas coś więcej niż wpisywanie się w modny trend.
Mam nadzieję, że dzięki wspomnianej już rosnącej świadomości konsumentów niwelować będzie się zjawisko greenwashingu. Ekokosmetyki stały się w ostatnich latach bardzo popularne, dlatego prawie każda firma ma je w swoim portfolio. Niestety część z nich naturalna jest tylko z nazwy albo sugeruje to ilustracją zielonego listka na etykiecie. Nie chcę oceniać skali tego zjawiska, uważam, że takie praktyki są zwyczajnie nieuczciwie. Do tego warto pamiętać, że kosmetyki naturalne to nie tylko skład, lecz także produkcja – taka, która nie szkodzi środowisku naturalnemu. Przy ich wytwarzaniu powinno się stosować maksymalnie dużo składników pochodzenia naturalnego, surowców pozyskiwanych z poszanowaniem praw i pracy człowieka oraz środowisk, używać ekologicznych opakowań, wykorzystywać odnawialne źródła energii, recykling, stosować przy produkcji mniej wody, chronić przyrodę. Nam udało się zminimalizować negatywny wpływ na ekosystem i myślę, że jeżeli chcemy chronić Ziemię, to w tym kierunku będzie dalej szło wiele firm zarówno w Polsce, jak i na świecie.
Pewnie! Ale nie jestem pięknoduchem, twardo stąpam po ziemi. Choć sektor kosmetyczny to najpiękniejsza gałąź gospodarki, to przecież jednocześnie biznes bardzo trudny, niezwykle wymagający. W Polsce mamy na półkach setki marek, więc to pokazuje skalę konkurencyjności, w jakiej działamy. Tym bardziej cieszę się, że udało się nam przy tak rozdrobnionym rynku wypracować pożądaną reputację marki: sprawdzonych, wysokojakościowych kosmetyków, które skutecznie działają. Cieszę się też, że coraz więcej młodych osób sięga po produkty z logo AVA. Najczęściej wynika to albo z rekomendacji naprawdę kompetentnych w dziedzinie kosmetologii influencerek, albo z bezpośrednich poleceń naszych dotychczasowych użytkowniczek. To jest dla mnie dowód, że nie warto oszczędzać na jakości. Uważam też, że najważniejsze w biznesie kosmetycznym, jest bycie uczciwym w komunikacji z konsumentem. Nie obiecywać rzeczy niemożliwych, nie zakłamywać rzeczywistości…
Nie zgadzam się z taką tezą. Rozwój biotechnologii sprawia, że kosmetyki naturalne mogą być naprawdę wysoce skuteczne i nie ustępować pola kosmetykom konwencjonalnym. Coraz częściej pojawiają się botaniczne odpowiedniki znanych składników syntetycznych i naprawdę świetnie się sprawdzają w działaniu. W naszej linii Botanical HiTech, którą współtworzyliśmy z jednostkami naukowo-badawczymi, zastosowaliśmy na przykład unikalny, naturalny ekstrakt – taksyfolinę. Ma ona jednocześnie silne działanie antyoksydacyjne i przeciwzmarszczkowe. Działanie kosmetyków naturalnych jest delikatniejsze i czasem na efekty trzeba dłużej zaczekać, ale są to kosmetyki zdecydowanie przyjazne skórze.
Wolna wola. (śmiech). Naprawdę szanuję fakt, że konsumenci mogą mieć różne oczekiwania, różne potrzeby, różne preferencje. Na rynku jest wiele produktów, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mamy wiele fantastycznych kosmetyków naturalnych i bardzo dobre kosmetyki konwencjonalne. Kosmetyki z różnych półek cenowych, sprzedawane w różnych kanałach dystrybucyjnych. Osobiście zawsze będę orędowniczką naturalnej pielęgnacji. Dla mnie lepiej wpisuje się w to, jak traktujemy nasze ciało w trosce o jego zdrowie.
Uwielbiam linię Śnieżna alga, zresztą stworzoną nieco przypadkowo. Oprócz produkcji dla naszej własnej marki, zajmujemy się także produkcją zleconą. Kiedyś jeden z klientów chciał, aby zrobić mu kosmetyki na bazie tego składnika, mimo że to drogi surowiec, ale po jakimś czasie wycofał się z pomysłu. Szkoda nam było porzucić tak dobry składnik, więc stworzyliśmy receptury dla naszej marki i okazało się, że słusznie, bo ta linia cieszy się wielką popularnością. Bardzo lubię też stosować nasze kosmetyki z peptydami, które świetnie kondycjonują skórę, a na efekty wcale nie trzeba zbyt długo czekać. A trzecią moją ulubioną jest linia Botanical HiTech nagrodzona w tym roku Doskonałością Twojego Stylu.
Na pewno jest to praca, w której nie można się nudzić, w której trzeba mieć otwarty umysł. To biznes, który stoi na styku kilku dziedzin nauki: dermatologii, biotechnologii, chemii, a do tego oddziałują na niego zmiany społeczne, zmiany ekonomiczne. Trzeba śledzić trendy, ale nie uważam, by trzeba było za nimi ślepo nie podążać - raczej wybierać z nich to, co jest spójne z marką. Praca nad każdym nowym wdrożeniem to dziesiątki godzin w laboratorium, testy, badania, potem prace nad wprowadzeniem produktu na półki i wypromowaniem go. Zawsze jest związana z tym niepewność, jak rynek przyjmie naszą nowość? To zawsze są duże emocje, często pozytywne, gdy wszystko układa się w dobrą całość, ale nie brakuje też stresu, na który warto znaleźć jakiś sposób.
Najczęściej aktywnie. Ćwiczę, a w weekendy chodzę z przyjaciółką na wielokilometrowe spacery. To nas znakomicie dotlenia i dodaje dobrej energii. Staram się jak najwięcej korzystać z zalet ruchu na świeżym powietrzu. Oczywiście z dala od smogu, który w Polsce jest potężnym problemem.
Mam nadzieję, ale przejęcie sterów musi wynikać z prawdziwych chęci pokierowania firmą dalej. Nic na przymus. Moja córka, studiuje zarządzanie na SGH. AVA jest częścią naszej rodzinnej historii, więc w jakimś stopniu jest również jej bliska. Rozmawiamy o sprawach firmy, chętnie wymieniamy się już pewnymi pomysłami. Chciałabym jednak, by córka poznała inne organizacje, rozwijała się zawodowo, a dzięki temu nabierała pewności siebie. Jej praca zarówno w firmie konsultingowej, jak też w domu mediowym to super cenne życiowo i zawodowo doświadczenie. A czy swoje umiejętności wykorzysta w firmie rodzinnej? Czas pokaże!
To już czwarte miejsce, w którym prowadzimy działalność, odkąd kieruję firmą. Każda z tych przeprowadzek to dla nas swoiste kamienie milowe w rozwoju firmy. Jesteśmy więc w sumie optymistyczną historią od małej rzemieślniczej produkcji w suterenie do superprofesjonalnego, dużego zakładu produkcyjnego. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że moja mama byłaby dumna, jak daleko zaszliśmy, a przecież nie jest to nasze ostatnie słowo (śmiech).
Na pewno przed nami kolejny wymagający rok. Pewnie biznesowi przydałoby się więcej spokoju, który nadszarpnęła pandemia. Chcielibyśmy wrócić bardziej do targów w formule stacjonarnej, spotkań z kontrahentami, bo wiadomo, że to bezpośrednie kontakty budują najlepsze relacje. Jako biznes zmagamy się z wieloma wyzwaniami: są to i rosnące koszty produkcji, i zmiany w legislacji, za którymi musimy nadążać.
Dziękuję za rozmowę i życzę Państwu kolejnych pięknych jubileuszy!
Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki