Anna Serwan-Ohryzko, Elementa Mundi: Pora wrócić do korzeni - do czasów, gdy sercem apteki była receptura

Anna Serwan-Ohryzko, Elementa Mundi: Pora wrócić do korzeni - do czasów, gdy sercem apteki była receptura

Serce marki Elementa Mundi bije w Lublinie. A dokładnie w odnowionej oficynie dawnej apteki, gdzie przez lata mistrzowie farmacji, kojarzący się być może bardziej z alchemikami, tworzyli swoje lecznicze mikstury z naturalnych, dostępnych lokalnie ziół. To właśnie z Lubelszczyzny, z czystych, ekologicznych upraw, pochodzą w dużej mierze składniki stworzonych mieszanek. Wizja marki zrodziła się właśnie z tych dawnych aptekarskich tradycji i fascynacji zielarstwem, a także z rodzinnej pasji farmaceutycznej. Jedna z założycielek od ponad 20 lat prowadzi w Lublinie własną aptekę. Jaka to wizja? By dzięki dokonaniom współczesnej nauki i w służbie zdrowej przyjemności, wykorzystać to, co daje nam natura.

Nazwa Waszej marki pochodzi z łaciny – to takie podprogowe nawiązanie do botaniki i farmacji?

Anna Serwan-Ohryzko, współwłaścicielka firmy: Świetnie ujęte pierwsze pytanie, dziękuję. Wybierając nazwę „elementa mundi”, czyli elementarne cząstki, pierwiastki, zależało nam, aby odzwierciedlała farmaceutyczny background naszej marki. Współzałożycielka marki, moja mama, jest farmaceutką. To jej wiedza, doświadczenie i marzenie, by powrócić do korzeni profesji, dały początek naszej marce. Nazwa miała przypominać historię, która stoi za zawodem aptekarki/aptekarza, twórcy receptur, człowieka renesansu, pasjonata. W swoim laboratorium, w tzw. recepturze, tworzył z artystycznym zacięciem i sznytem preparaty, a wokół rozpościerała się pewna aura i czar. Ale nie taki z czarnoksiężnika z krainy Oz czy zielarskich ludowych opowieści, a oparty na nauce i zdroworozsądkowej argumentacji. Z moich obserwacji wynikało, że praktycznie niewiele jest ciekawych konceptów marek z ziołowymi produktami, ponieważ albo się wpada w szufladkę new age’u i magii, bądź pozostaje w nurcie klasycznej nudnej szkolnej narracji.

Zioła są nudne, może przychodzić na myśl większości z Was. Co jeszcze i jak można powiedzieć nowego o pokrzywie, lawendzie czy rumianku, a nawet znajdującej się cały czas na szczycie popularności ashwagandzie? U podłoża naszej marki leżało od początku zadanie, by to zmienić. I pokazać, że modniej, przyjemniej i zdrowiej sączyć ziołowy napar czy zakraplać nasze ziołowe tynktury niż bezrefleksyjnie połykać kolejne mdłe suplementy. W szczególności, że być może nawet ich nie potrzebujemy, a stosujemy, ponieważ gdzieś w mediach wyskoczyły nam ich reklamy przed oczami.

No właśnie, o tynkturach wcześniej nie słyszałam. Co to jest właściwie?

Tynktura (łac. tinctura – nalewka od tingere – barwić) to inaczej wyciąg roślinny, który powstaje w sposób bardziej złożony niż pastylki czy kapsułki, w ekologicznym slow-procesie poprzez macerację ziół w odpowiednio dobranym rozpuszczalniku. W ten sposób powstawały lecznicze preparaty, zanim zaczęto produkować je na masową skalę. W przypadku naszych tynktur rozpuszczalnikiem jest krystaliczne czysta woda oraz gliceryna zamiast alkoholu. Te dwie substancje w pełni skutecznie, ale przede wszystkim najdelikatniej – nie niszcząc wrażliwych składników – wydobywają z roślin substancje czynne. Świadomie z tego procesu wyeliminowałyśmy alkohol, ponieważ jedną z głównych misji naszej marki jest ograniczanie jego spożycia we wszelkich formach, a zamiast tego promowanie produktów i usług w stylu tzw. NoLo (no alkohol/low alcohol).  

Drugi ważny dla nas obszar to ekologia i lokalność. Do produkcji naszych wyciągów używamy jedynie naturalnych surowców - najwyższej jakości ziół, owoców i przypraw z ekologicznymi certyfikatami od producentów głównie z Polski Wschodniej. Produkujemy w małych partiach, każdą partię poddając szczegółowym badaniom. Opracowanie receptur i przeprowadzenie badań powierzamy specjalistom z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.

Co jeszcze wyróżnia nasze tynktury na tle tabletek i kapsułek - zwykłych suplementów diety? Sensoryka - to kolejne dla nas słowo klucz. Nasze tynktury zostały zaprojektowane z myślą o walorach sensorycznych, aby smakowały, delikatnie pachniały oraz miały botaniczną barwę. Uzyskanie zamierzonego efektu było czasochłonne, okupione licznymi próbami, pierwsza partia zamiast na półki trafiła do zlewu. Wówczas nie było nam do śmiechu, ale teraz śmiejemy się, że to dążenie do perfekcji było doświadczeniem z pogranicza prawdziwej botanicznej alchemii. Chcemy, aby nasi klienci także czuli ten wyjątkowy botaniczny „vibe”, zakraplając je, aby sięganie po kroplomierz stanowiło przyjemny elementem codziennej rutyny, a nie nudny obowiązek: połknij-zapomnij. Czekaj na efekt. By tynktury stały się czymś więcej: motywacją do tworzenia zdrowych nawyków, do zatrzymania się na chwilę w natłoku codziennych spraw i obowiązków, zadbania o swoje zdrowie w sposób łagodny, uważny, świadomy.

Jednym z filarów współczesnej branży beauty jest trend "longevity". Definiujecie się jakoś w tej filozofii?

Wszędzie na świecie poszukujemy odpowiedzi na pytania, co spożywać i jak żyć, by zapewnić sobie długie, zdrowe i piękne życie. Postanowiliśmy wykorzystać i docenić w tym celu lokalne unikaty. Aronia to nasz polski, narodowy skarb, doskonale wpisujący się w globalne trendy, takie jak: beauty, well-aging czy longevity. Aronia stała się więc kluczowym elementem receptury naszego flagowego produktu Tinct. No. 3. Vita Longa, obok m.in. borówki, dzikiej róży, wiśni czy żurawiny. Muszę dodać coś jeszcze: jesteśmy zaszczycone, że właśnie ten produkt z naszego portfolio, został zauważony i wyróżniony w lipcu br. w raporcie trendów amerykańskiej organizacji Beauty Independent, która wymienia „longevity” jako dominujący obecnie trend na rynku beauty i wellness.

Nie bez przyczyny aronia zasługuje na miano polskiego super food i wszelkie wyróżnienia. Dzięki wysokiej zawartości polifenoli, flawonoidów, antocyjanów i innych związków przeciwutleniających jest uznawana za jeden z najbogatszych w antyoksydanty owoców na świecie! Tak, najbardziej nasycona tymi substancjami roślina rośnie u nas w kraju. Świat poznał się jednak na aronii szybciej niż my. W Skandynawii, Niemczech, USA ten owoc jest dobrze znany i ceniony za swoje właściwości zdrowotne, szeroko dostępny w formie soków, proszków i suplementów. W Polsce nadal zapomniana, pomijana, w cieniu innych „gwiazd”. Tak się jakoś stało, że chętniej sięgamy po jagody acai niż naszą rodzimą aronię.

W Elementa Mundi postanowiłyśmy to zmienić - wprowadzić aronię na salony, aby wyszła z cienia i zabłysła. Picie soku z aronii i jej wyciągów, jak nasza tynktura, chcemy przedstawić jako modny i przede wszystkim zdrowy trend. W tym sezonie znalazłyśmy na to receptę: odkryłyśmy doskonały sposób na prezentację jej właściwości. Od kwietnia do lipca częstowałyśmy mocktailami na bazie soku z aronii, wzbogaconymi tynkturą Vita Longa podczas licznych wellnesowych eventów. Pojawiają się na nich głównie kobiety, do których przemawia argument, że zażywanie wyciągów z aronii może być doskonałym beauty elixirem.

Wskaźnik ORAC, który jest miarą zdolności przeciwutleniającej różnych substancji chemicznych, w tym żywności, w przypadku aronii osiąga spektakularne wartości, co potwierdza jej silne właściwości przeciwutleniające. Jak wiadomo, przeciwutleniacze pomagają neutralizować wolne rodniki, które przyspieszają proces starzenia się skóry i uszkadzają jej komórki. Witamina C obecna w aronii w wysokim stężeniu jest niezbędna dla produkcji kolagenu, który z kolei jest kluczowy dla elastyczności i jędrności skóry. Wysokie ilości witaminy C, A oraz przeciwutleniacze w aronii wspierają także ochronę komórek skóry przed szkodliwym działaniem promieni UV. A przecież promieniowanie UV to jeden z głównych czynników zewnętrznych przyspieszający starzenie się skóry. Powoduje uszkodzenia DNA komórek skóry, zmniejsza ilość kolagenu i elastyny oraz powoduje powstawanie zmarszczek i przebarwień.

Niezdrowa dieta uboga w antyoksydanty, brak odpowiedniego nawodnienia, niewłaściwa pielęgnacja i chroniczny stres, to pozostałe elementy które także przyspieszają procesy starzenia się skóry. Komunikujemy te tematy na co dzień. Zawsze podkreślamy co najważniejsze – nie ma jednego preparatu czy kremu, dzięki któremu zdejmiemy odpowiedzialność z naszych działań. Ważne jest, jak dbasz o siebie na co dzień. Najprostsze kwestie liczą się najbardziej: picie wody, ruch, sen i dieta, a o tym najczęściej zapominamy.

W jakich innych kanałach sprzedaży znajdą Was konsumenci?

Sprzedaż naszych tynktur prowadzimy w naszej aptece internetowej. Stacjonarnie produkty są do kupienia także w naszych dwóch rodzinnych aptekach w Lublinie oraz od niedawna w Elementa Mundi Studio, które jest naszym showroomem, concept storem i przestrzenią wellnesowo-eventowo-artystyczną. Pre-opening studia miał miejsce 1 czerwca br. w ramach słynnej lubelskiej tzw. „Nocy Kultury”, podczas której zorganizowałyśmy warsztat tworzenia botanicznych zapachów z marką Slou Lab, częstowałyśmy autorskimi mocktailami z dodatkiem tynktur i zorganizowałyśmy wystawę. Na tę jedną noc dwa laboratoria: aptekarskie i laboratorium artysty połączyłyśmy w jedną przestrzeń. Galeria Leto z Warszawy użyczyła nam prace słynnego artysty Wojciecha I. Sobczyka, wpisujące się doskonale w nasz farmaceutyczno-botaniczny wystrój i artystyczny klimat naszego miasta. To wydarzenie nakreśliło kierunek dla naszych dalszych działań w ramach studia. Pokazało, jak duży potencjał eventowo-warsztatowy, a także wizerunkowy, tkwi w takich nieoczywistych przestrzeniach jak nasze. Jak ważne są doświadczenia konsumenckie w kontekście tworzenia marki, które warto budować offline. Klasyczny, bezpośredni, kanał dotarcia do klienta wraca obecnie do łask.

W Warszawie można nas znaleźć w kilku zaprzyjaźnionych miejscach, których właścicieli znamy i podziwiamy, bywamy u nich. W Polce Pilates, u Kornelii, która zbudowała wokół tego miejsca fantastyczną społeczność energicznych przedsiębiorczych kobiet, w Yoga Beat Studio czy w Sharley Medical Clinic, które jest niemalże instytucją na mapie beauty adresów w stolicy. W Gdyni nasze tynktury obecne są w Yoga Shala Gdynia - studiu utalentowanej joginki i wokalistki Kasi. Innym niszowym kanałem sprzedaży są wysmakowane weekendowe wyjazdy (tzw. retreaty) i eventy w najciekawszych butikowych miejscach w Polsce, organizowane przez Julitę z Rituart Concept. Nasze współprace w większości bazują na relacjach, a także rekomendacjach.

Niemalże raz w tygodniu dostajemy nowe zapytanie o współpracę, natomiast musimy „czuć” miejsce, do którego wysyłamy nasze produkty. Chcemy lokować się w miejscach, prowadzonych przez specjalistów, którzy potrafią docenić takie niszowe marki jak nasza i potrafią przekazać wiedzę na temat produktu. Taką przestrzenią jest warszawski wellness concept store Amabase, którego założyciele są profesjonalistami i pasjonatami. Na półkach znajduje się ścisła selekcja polskich i zagranicznych marek, ale - i to była miła niespodzianka - sporo marek z takim jak nasz, farmaceutycznym, backgroundem. Nie zamykamy się też na opcje drogeryjnych marketplace'ów w Polsce czy za granicą, na jednym z nich już działamy. Mimo że zależy nam, aby pozostać w pewnej niszy, chcemy budować większą widoczność naszej marki i móc komunikować szerszemu gronu o naszej wizji well-being’u i szeroko pojętego zdrowia. 

Opowiedz coś więcej o Waszym pomyśle na autorski concept-store i czy zamierzacie to jakoś rozwijać o kolejne punkty?

Nie planowałyśmy tego szczególnie, pomysł na ten pierwszy wyklarował się sam. Najpierw pojawiło się miejsce, na tyłach naszej lubelskiej apteki - zwolniła się przedwojenna przestronna oficyna. Gdy tam pierwszy raz weszłyśmy, zamarłyśmy, bo lokal nie widział remontu od dobrych kilkudziesięciu lat. Z drugiej strony pojawiło się olśnienie: zaczęło się materializować marzenie o stworzeniu takiego miejsca w klimacie apteki jak dawniej. Pachnącej ziołami, gdzie stoją majestatyczne regały, ciężkie komody, pełne misternie dekorowanych szufladek, zakamarków, a w nich ziołowe mieszanki, maści, inne receptury, na półkach farmaceutyczne księgi i botaniczne albumy.

Na świecie inspiracje aptekarskim trendem są bardzo mocne. W Berlinie można zjeść kolację w bistro znajdującym się w lokalu po dawnej aptece, w Nowym Jorku w takim klimacie napić się drinka i potańczyć. Wiele marek kosmetycznych stylistycznie nawiązują do aptekarskich tradycji i receptur.

Odnalezienie unikatowych aptekarskich mebli – przedwojennych perełek stanowiło niemałe wyzwanie, kosztowało nas wiele miesięcy poszukiwań na aukcjach w Internecie i kilka wyjazdów po całej Polsce. Renowacja to była jeszcze cięższa przeprawa, a pomysł, żeby szybko zapełnić te nobliwe półki pięknymi produktami pojawił się już błyskawicznie.

Pierwsza marka zgłosiła się do nas sama, gdy tylko dowiedziała się, że otwieramy taką wellnesową przestrzeń w wyremontowanej przyaptecznej oficynie - jeszcze zanim magazyn Vogue Beauty umieściło nas na pierwszej stronie w swoim artykule o najpiękniejszych polskich beauty concept storach. Poczułyśmy się wyróżnione, że taka marka jak Windy Woods, która współpracuje wyłącznie z wyselekcjonowanymi concept storami na całym świecie, zgłosiła się właśnie do nas - i to jeszcze przed otwarciem. Do dwóch kolejnych marek odezwałyśmy  się same. 

Dlaczego postanowiłyście otworzyć Wasz showroom na inne marki?

W Elementa Mundi skupiamy się przede wszystkim na rozwoju naszej marki i poszerzaniu własnej oferty według klucza dawnych aptekarskich tradycji. Receptury opracowujemy niezmiennie na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. Nie zmienia się także to, że chcemy tworzyć wyjątkowe produkty, nie kierując się zasadą, im więcej tym lepiej. Każdy produkt i jego koncepcja jest przez nas długie miesiące analizowana i jeśli miałybyśmy wypuścić na rynek kolejny zwykły suplement w postaci tabletek czy krem na zmarszczki, to myślę sobie - oszczędźmy tego światu.

Stąd pomysł, by łączyć siły i do współpracy zaprosić inne marki, aby te wszystkie nasze odrestaurowane regały, na których przez lata stały farmaceutyczne utensylia, ożywić, zapełnić na nowo wyjątkowymi produktami, a wraz z nimi historiami, które te wyjątkowe marki mają do opowiedzenia.

Zdecydowałyśmy się na ten moment na wprowadzenie tylko kilku marek, które łączy po pierwsze to, że spełniają wymóg aptekarskiej jakości i są produkowane w Polsce. Pewnie nikogo nie dziwi, to już standard, że mamy na polskim rynku wiele jakościowych produktów. Natomiast dla nas liczy się coś więcej – opowieść i sznyt, ta niepowtarzalność i aura wokół marki.

Uśmiecham się, bo właśnie sobie uświadomiłam, że Ewa, założycielka marki cudownych kadzideł Auura, dostępnych w naszej ofercie, miała super nosa, by wybrać taką nazwę. Roksana, która stoi za marką Tierra Natural w swojej ofercie ma zestaw kilku kosmetyków, ale dopracowanych do perfekcji, zachwycających sensoryką. Stosując je, czujesz się wyjątkowo i luksusowo. Z takimi osobami właśnie chcemy współpracować, które czują ten klimat, a firmą zarządzają samodzielnie, tak jak my, biorąc odpowiedzialność za każdy szczegół: od koncepcji przez produkcję, marketing czy sprzedaż.

Odpowiadając na pytanie o plany na kolejne studia, oczywiście tak, rozważamy takie opcje, ale na razie skupiamy się na naszym lokalnym studio w Lublinie i sprzedaży online, a także znalezieniu partnerów za granicą, nowych miejsc, w których mogłaby się pojawić nasza marka.

W jakich kierunkach będzie rozwijać się Waszym zdaniem segment suplementów?

Na rynku jest wiele marek z suplementami diety, ta branża jest prawie tak nasycona jak rynek kosmetyczny. Nie trzeba podawać liczb, wystarczy włączyć telewizor i widzimy, że co druga reklama to suplement diety. Naszym zdaniem cały rynek powinien zostać poddany ściślejszym regulacjom - procesy produkcji, rejestracji produktu, całej komunikacji marketingowej, ale to już temat na osobny artykuł. Segment, który według nas będzie się cały czas dynamicznie rozwijał, nazwijmy go segmentem premium, to suplementy diety, które są - powiedzmy - lepszej jakości, wegańskie, tzw. „clean label”. Ich ceny także są „premium” i często już nie tak przejrzyste, jak ich składy. Szczerze? W przypadku dużej części z nich te ceny nie wynikają wyłącznie z ponadprzeciętnej jakości. To raczej wynik ogromnych wydatków marketingowych: na wspomniane reklamy w telewizji, współprace z influencerami czy publikacjami w innych mediach.

Ktoś mógłby powiedzieć, tak jest wszędzie, w każdej branży. Tak, to prawda, ale tu mówimy o kwestiach zdrowia. Jeśli decyzji o wyborze suplementu diety konsument dokonuje na podstawie reklamy z telewizji, gazety czy Internetu, bez porady specjalisty, to może przypłacić tym własne zdrowie. System ochrony zdrowia także na tym traci. Interakcje lekowe, a także interakcje leki-suplementy diety to jedna z częstszych przyczyn pogorszenia stanu zdrowia pacjentów.

Więc z jednej strony zalecamy ogromną ostrożność, z drugiej strony cieszy nas to, że świadomość konsumentów rośnie. Z tego powodu na rynku jest coraz więcej jakościowych preparatów: przebadanych z przejrzystym składem. Jeśli natomiast ich cena jest wygórowana, my ich nie rekomendujemy. Suplementy to żywność, przede wszystkim należy o tym pamiętać. One nie mają leczyć, a uzupełniać niedobory. Na każdym kroku przypominamy, że nie należy pokładać w nich złudnych nadziei. Nie odrobią za nas całej pracy, nie wyprowadzą naszego zdrowia na prostą, gdy my nieustannie zapominamy o elementarnych podstawowych zasadach: zbilansowanej diecie, zwykłym ruchu czy piciu wody.

Jakie macie plany na dalszy rozwój?

Wertujemy zielarskie receptariusze, śledzimy najnowsze doniesienia naukowe, jeździmy po świecie w poszukiwaniu inspiracji, bierzemy udział w międzynarodowych targach branżowych. Za nami targi w Nowym Jorku Uplink Expo, przed nami misja gospodarcza w ramach Cosme Week w Osace sfinansowana z funduszy unijnych dla województwa lubelskiego. Obserwujemy wszędzie: czy to w Nowym Jorku, Tokio czy Berlinie powrót do natury. Nowe rzemieślnicze ekologiczne marki powstają jak grzyby po deszczu, ale największym uznaniem cieszą się te, których receptury mają potwierdzenie w nauce, a ich założyciele związani są zawodowo z branżą jako farmaceuci, lekarze, biotechnolodzy, chemicy. Sygnują swoim nazwiskiem i dorobkiem zawodowym jakość swoich preparatów.

Od lat rozmawiałyśmy z moją mamą, farmaceutką, zanim w końcu zdecydowałyśmy się na założenie własnej marki, że wreszcie pora, by wrócić do korzeni. Do czasów, gdy sercem apteki była receptura, w której wytwarzało się preparaty na zamówienie, ziołowe spersonalizowane mieszanki, specjalistyczne maści, kremy, toniki, innego typu emulsje. W aptece pachniało ziołami, a farmaceutę można było śmiało poprosić o fachową radę. "Kto jak nie my?" - zadawałam sobie to pytanie, może podjąć się tego zadania i aptekarski trend wprowadzić na polski rynek wellness.

Jestem dumna, że w ciągu jedynie dziewięciu miesięcy od pojawienia się naszej marki na rynku, udało nam się osiągnąć tak wiele. Uzyskać dwie nominacje w konkursie Vogue Beauty Awards w kategorii suplement diety – zdrowie oraz – uroda, otworzyć studio, nawiązać wiele wartościowych współprac.

Kolejne naturalne wyzwanie to poszerzenie oferty o nowe wyjątkowe produkty. W naszym Elementa Mundi Studio w przyszłości chciałybyśmy wytwarzać w małych partiach już nie tylko suplementy diety, ale kosmetyczne czy aromaterapeutyczne formuły bazujące na naszych polskich ziołach i botanicznych surowcach w oparciu o biotechnologiczne innowacyjne rozwiązania we współpracy z firmami z województwa lubelskiego z tego sektora. W kwestii produkcji własnej mamy takie prawne możliwości, ponieważ część przestrzeni naszego studio zaaranżowałyśmy i zarejestrowałyśmy oficjalnie jako laboratorium. Jeśli dostaniemy dofinansowanie na wyposażenie w specjalistyczne sprzęty, uruchomienie naszego para-farmaceutycznego labu będzie kwestią czasu. Tym samym spełniłybyśmy nasze marzenie o ożywieniu instytucji aptekarskiej dawnej receptury i prawdziwym powrocie do korzeni. Receptą na to jest pasja, pomysł, jakość i konsekwencja, a nie ogromne budżety marketingowe.

Dziękuję za rozmowę
Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki
# Wywiady i opinie
 reklama