Od początku szukałyśmy ze wspólniczką domeny globalnej. Zakładałyśmy z góry, że marka będzie dostępna na wielu rynkach. W samych zaś poszukiwaniach właściwej nazwy dla naszej marki wyszłyśmy od słowa: cloche – po francusku oznacza ono dzwon/dzwonek.
Tworzyłyśmy pod siebie, testowałyśmy po dziesiątki razy, do momentu, kiedy czułyśmy, że mamy to. Nasze przypuszczenia potwierdziły się: opinie pierwszych klientek były zbieżne z naszymi odczuciami, ale co ważniejsze - z roku na rok zwiększała się grupa konsumentek, które są z nami i uwielbiają nasze produkty.
Kiedy więc będę robiła produkty anti-aging dla swoich rówieśniczek, będę miała z nimi porozumienie pokoleniowe. Moim zdaniem to ma znaczenie.
Teraz w ogóle przewrotnie cieszę się, że wtedy nas na półki nie wpuszczono. Kilka lat temu byśmy sobie z tym raczej nie poradzili. Skala przedsięwzięcia jest tak duża, wymaga olbrzymich budżetów marketingowych…
Mamy w Polsce sporo klientów, którzy świadomie wybierają polskie marki – i bardzo nas to cieszy, chcemy tylko, by wiedzieli, że my również jesteśmy stąd, ze Szczecina konkretnie.
Natomiast eksportowo to niepolskie brzmienie naszej marki raczej jest atutem, ale też nie wszędzie i nie zawsze.
Ilość zmiennych, które należy brać pod uwagę, przypomina równanie z wieloma niewiadomymi. Trzeba cały czas myśleć, porównywać, przeliczać. Nawet to lubię, choć w biznesie nigdy niczego nie można być pewnym do końca.
Konkurencyjność branży kosmetycznej nie premiuje więc pokory.
Wychodzę z założenia, że lubimy pracować w miejscach z dobrą atmosferą. Odpowiedzialność za warunki pracy, ale też szerzej – za to, z jakim nastawieniem przychodzą do tego miejsca pracownicy, w znacznej mierze spoczywa na prezesie firmy.
Biznes zaczął się stosunkowo niedawno. Bez poukładanej dystrybucji nie ma prawdziwej sprzedaży, bez sprzedaży nie ma biznesu.
Mogłam wybrać totalną wolność i pozostać w niszy albo zdecydować się oddać trochę tej wolności i rozwijać biznes.
Dziękuję za nasze spotkanie!
Rozmawiała: Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki