Współczesne kobiety mówią zdecydowane i wyraźne „nie” wszelkim opresjom i wbijaniu je w dyktat, jak mają wyglądać (i że przede wszystkim mają wyglądać!). Kult piękna, a w zasadzie kult jedynie obowiązującego wzorca piękna, stał się nieaktualny. Podobnie jak próby dyskredytowania nurtu #bodypositive poprzez zestawianie go z hasłami „zaniedbania”, „zapuszczenia”, „nadwagi”. To uproszczenie stosowane jak cep na niegrzeczne dziewczynki, które odważyły się sprzeciwić obsesji doskonałości.
Przez lata Instagram był utożsamiany z pięknymi obrazkami. Z setek strzelanych zdjęć, do publikacji trafiało to najlepsze, przefiltrowane i zmodyfikowane aplikacjami do retuszowania. Widać było rosnące uzależnienie dużej grupy użytkowników serwisu od lajków, serduszek, ilości znajomych i komentarzy. Celebrytki opanowały to medium dla czerpania dochodów, reklamując setki produktów. Budowane to było na fundamentach własnej perfekcyjności i obrazkach idealnego życia, do którego wizji zwykłe zjadaczki chleba mogły tylko westchnąć. Kręciło się, kręciło i może kręciłoby się nadal, ale coś się zmieniło, coś pękło…
Oczywiście jest grupa odbiorców, która będzie ekstatycznie podziwiać kolejne idealne zdjęcie celebrytki czy influencerki, a w komentarzach pytać: „skąd sweterek?”. Znacząco jednak urosła w siłę grupa świadomych odbiorców społecznościówek. Osób nie dających się nabrać na instagramowy kit, filtr, wciskanie reklamy i pseudorozwojowe napuszone hasła motywacyjne. Zmienia się coś również generacyjnie. O ile konta dzisiejszych 40-latków plus otwarte są dla szerokiej publiczności, a „znajomych” często można liczyć w setkach, to „zetki” postawiły tej pseudopopularności tamę. Ich konta są najczęściej prywatne, ograniczone do prawdziwego, wąskiego raczej, grona znajomych, a publikowane treści i zdjęcia niewiele mają z landrynkową wersją piękna. Poczucie estetyki młodych osób dalekie jest od estetyki promowanej przez Agnieszkę Kaczorowską…
Konsumentki już od jakiegoś czasu dawały odczuć, że mierzi je narzucany kult piękna i młodości. Kultura obrazkowa, w której najwyższą wartością były szczupłość, młodość, idealne piękno. Bo przecież czego, jak czego, ale nie wybieramy sobie ciała, czas też płynie tylko w jedną stronę... Rodzimy się różne, zmieniamy się z wiekiem - i to właśnie różnorodność jest wartością, a nie sztanca. Tymczasem w pogoni za idealnością niektóre kobiety korzystały bez umiaru z osiągnięć medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej, by zbliżyć się do wzorca quasi-Barbie i kobiety-bez-wieku.
Czy przed nami więc jakaś beauty-wersja wojny postu z karnawałem? Z jednej strony zabiegania o piękny wygląd wszelkimi dostępnymi narzędziami, z drugiej zaś „zaniedbanie się” i kompletny brak zainteresowania powierzchownością? Chyba nie. Jest i trzecia droga. Samoakceptacja dla tego, jakie jesteśmy, ile mamy lat, z jakim nosem się urodziłyśmy i jaki brzuch został nam po ciąży, ale dbanie o siebie - dla siebie samych. Kosmetyki są naszymi sojusznikami, by zatroszczyć się o ciało, zrobić makijaż (kiedy mamy na to ochotę), zrelaksować się w domowym spa… Konsumentki przestają jednak demonizować zmarszczki, cellulit czy zbyt małe usta… Akcent przenosi się też z tego, jak wyglądamy na to, kim jesteśmy, co robimy, co mamy do powiedzenia… I tym jest właśnie #bodypositive, a nie obśmiewaną przez estetki wizją mody na brzydotę.
Ta ucieczka od perfekcji może być wyjątkowo korzystna dla psychiki kobiet. Szczególnie tych młodych, nastolatek, które w naturalny sposób mają więcej kompleksów, są wrażliwe na krytykę i dopiero budują obraz samych siebie. Najczęściej mocno niekorzystny, o czym przekonują badania, z których wynika, że młode Polki są szczególnie wobec siebie krytyczne i niezadowolone z wyglądu. To, jak toksyczne bywają obrazki perfekcji i pogoń za lajkami, pokazała niedawno w kolejnej kampanii społecznej marka Dove. Sporo innych marek, szczególnie tych stworzonych w ciągu ostatnich 5 lat, od samego początku stawiało na inny przekaz niż lukrowane piękno i narzucanie kobietom tego, jak bardzo mają się starać, by być najlepszą wersją samych siebie. Więcej było raczej wsparcia, kobiecej solidarności, zdrowego dystansu do wszelkich „must”… I to ma sens, byśmy wszystkie od tego nad-piękna i nad-perfekcji nie zwariowały. Bo każda z nas miewa gorsze dni, słabsze okresy w życiu, chwile, kiedy zwyczajnie nie chce nam się wyglądać jak milion dolarów. Czy wyglądać w ogóle. I mamy do tego święte prawo.
Tę społeczną zmianę czują najwięksi. I najwięksi maja też najlepsze narzędzia, by wzmacniać pozytywne trendy. Nie przypadkiem w ostatnich latach pojawiały się produkcje, w których choćby postawiono tamę ageyzmowi (np. genialny serial „Frankie i Grace”). Nie przypadkiem Kate Winslet nie życzy sobie retuszowania jej zdjęć czy „wyszczuplania” na ekranie. Nie przypadkiem tylko doskonałe aktorki, nawet jeśli nie są klasycznymi pięknościami, zapisują się w historii kina, przywołując choćby Meryl Streep czy Frances McDormand. Wszystkich nas definiuje zresztą coś więcej niż wygląd. I pewnie wielu z nas czuje, że ma w życiu do zrobienia coś więcej niż tylko zabiegać, by wyglądać jak najlepiej...
Czy wkraczamy w erę piękna bez wypaczeń, nadużyć, obsesji? Wszystko na to wskazuje. Wszelkie nakazy i dyktaty najlepiej punktuje ironia. Tak jak zrobiła to Katarzyna Nosowska w odpowiedzi na post Agnieszki Kaczorowskiej - w zasadzie tylko ją cytując. Balonik infantylnych mądrości został przekłuty.
Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki