TikTok i kosmetyki - czyli witajcie na targowisku próżności

TikTok i kosmetyki - czyli witajcie na targowisku próżności

Trafiłam do piekła. Tak. Bańki algorytmów to przekleństwo i kiedy postanowiłam odkryć kosmetyczny świat na TikToku szybko znalazłam się w piekle.

Poznajmy więc piekielne kręgi, które mogą cię wchłonąć, gdy tam zstąpisz.

Próżność

Targowisko próżności to na pewno pierwsze wrażenie, jakiego tam doświadczysz. Ładne młode dziewczyny, które swojej szansy na życie, szukają jako influencerki. Całe to gadanie o ciałoakceptacji, wieko-pozytywności, nieoczywistej urodzie okazuje się kłamstwem powtarzanym w branży w zasadzie nie wiadomo po co. Prym wiedzie jeden typ urody, często podrasowany chirurgicznie. Do tego trzeba dorzucić właściwy outfit – optymalnie z wykorzystaniem luksusowych marek. Top celebrytki sieci lubią podkreślać swój status właściwymi torebkami, ubraniami i biżuterią. Bywa więc drogo, a jednocześnie czasem jakoś tanio.

W content beauty chętnie wchodzą modelki. Moda i uroda - to łączy się od zawsze. Jedną z dziewczyn, która rzeczywiście umie w to grać jest Sylwia Butor - nieliczna wśród modelek-influencerek pozbawiona tej irytującej pretensjonalności, za to całkiem wygadana i inteligentna. Choć krytycy uważają, że to kreacja, w której udaje się połączyć status gwiazdy modellingu i dziewczyny z sąsiedztwa. Są też wśród beauty-influ dziewczyny/kobiety, które nawet nie udają, że odnalazły się w roli trophy wives. Dużo wolnego czasu, jaki mają do dyspozycji, poświęcają więc na robienie contentu beauty. Nie tyle poradnikowego, ale skupiają uwagę na swoich zakupach. Ich światem są więc: codzienny shopping, relacje z gabinetów medycyny estetycznej i eventy, jeśli już awansowały do ligi, w której dostaje się zaproszenia.

Zakupoholizm i ściganie się na współprace

Content beauty gwiazdeczek to głównie wyprawy do Sephory i Douglasa po pięćdziesiąty piąty róż, setną szminkę i kolejny rozświetlacz. W wersji ekonomicznej jest to Rossmann, Hebe czy Super-Pharm. Beauty junkies w tej roli zdają egzamin celująco. Niektóre paplają przy tym, jak cudownie korzystać z karty kredytowej męża czy chłopaka na rachunek, który opiewa czasem na niebotyczne sumy (bo przecież na TikToku powinno być zabawne, haha). Podobnie śmiesznie ma być w trendzie, gdy to on ma kupić kosmetyki w określonej kwocie albo odgadnąć ceny kosmetyków ukochanej - zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu.

Są też fanki zakupów, które idą w content – nie stać mnie, ale i tak kupuję. Prezentują swoje wyimaginowane lub nie dochody oraz miesięczne wydatki, z których kosmetyki, ubrania, akcesoria i biżuteria stanowią największą część. Zachęcają do tego samego swoje fanki, przekonując, że życie warte jest zakupów, a oszczędzanie to domena biedaków i nudziarzy. Ogólnie więc prezentacji tego, co się od firm kosmetycznych dostało, co się kupiło i jakie gratisy do tego wpadły, jest cała masa.

Mnóstwo publikacji na TikToku stanowią zatem zakupowe hauleotwieranie paczek PR (tu wkracza też wzajemna konkurencja o tego typu współprace, a czasem dramy: czy uchodzi współpracować w barterze czy to psucie influ-rynku). Powtarzalność - otwieranie tych przesyłek jest raczej dość przewidywalne, ale każda z influencerek podkreśla, jak bardzo jej fani na każdy taki film czekają... Pewnie niektórych odbiorców na serio to wkręca. Nie rozumiem, ale szanuję.

Są też posty o prostym przesłaniu „Shit czy hit”. Wyrocznie (obu płci) przemawiają, dzieląc się swoim doświadczeniem. Sporo filmów to także prezentacje uzbieranych kolekcji kosmetyków. Im więcej, tym lepiej. Bo to "i więcej, i więcej, i więcej" najlepiej określa twój status. Można też trafić na ekscytacje: na przykład, gdy udało się stworzyć jakąś linię z producentem, można wtedy pokazać dumnie stand w Rossmannie z własną twarzą lub piszczeć z radości przed półką z kolorówką w Biedronce.

Z pewną taką nutką zepsucia

Ekscytacja wskazana też jest po evencie marki kosmetycznej i zaprezentowaniu paczki z produktami, ale w przypadku górnopółkowych influ raczej tylko wtedy, gdy chodzi o produkt z wyższej półki. Eventy marek massmarketowych te boginie piękna traktują jak chleb powszedni, i to taki bardziej razowy - to normalne, że firmy muszą JE zapraszać, bo jest to przecież w ich interesie. To obecność TikTokowych księżniczek dodaje dopiero wydarzeniu splendoru. Pamiętam podobne fochy w nosie, które przybierały kiedyś dziennikarki wiodących miesięczników. Też wiecznie było coś nie tak: za dużo konferencji jednego dnia, za długi event, za nudny, zawartość press packa rozczarowująca - czasy się zmieniły i tiktokerki wdzięcznie przejęły tę pałeczkę narzekania - o ile dotyczy tańszych marek, bo do luksusu zawsze jakaś większa słabość i pobłażliwość panuje w temacie.

Status influencerki określa jej rynkowa wartość. I tu musi być na bogato: rzucanie imponującymi kwotami, jakie zarobiło się na byciu influ, podbija wycenę. W top lidze internetowych celebrytek optymalnie powinna paść taka kwota, która przeciętną osobę z nóg zwali. OK, raczej nikt tu nie pokazuje swojego PIT-a, czasem jakieś screeny (prawdziwe lub nie z konta bankowego), ale chyba i publiczność generalnie dowodów nie potrzebuje. Styl życia influencerów uwiarygadnia ich wpływy. Zagraniczne podróże z markami są wyznacznikami osiągniętego sukcesu. Kolejne współprace cementują status gwiazdorski.

Co na to odbiorcy?

Jest kilka kluczowych reakcji w komentarzach. Negacje i ślepota reklamowa: czyli odrzucanie wszystkiego, co ma w opisie „współpraca reklamowa”, szczególnie gdy głównie z tego konto się składa i jest swego rodzaju reklamowym słupem.

Są oczywiście jakieś quasi-merytoryczne dyskusje, czy pokazane kosmetyki wydają się ciekawe, czy można znaleźć coś lepszego lub który producent w jakimś produkcie zainspirował się konkurencją.

Jest też grupa najczęściej bardzo młodych odbiorczyń, które wzdychają do influ, że te żyją ich wymarzonym snem. Pod postami zamieszczane są prośby o pozdrowienia, niemal tak żarliwe, jakby Maria Antonina miała łaskawie u swego boku wybraną dwórkę wyróżnić. Są też prośby o przekazanie kosmetyków, co potem skutkuje kolejnymi filmikami o tiktokowym żebractwie i wyśmiewaniem takich propozycji. Czasem przeciwnie: wjeżdżają „rozdania”, które podbiją statystyki i zapewniają przychylność szczęśliwców. Na pewno sporo odbiorców liczy, że będąc wiernym fanem, kiedyś w końcu jakieś okruchy z pańskiego stołu skapną.

Niewyszukane poczucie humoru

Dystans, autoironia, autentyczność to podobno dobrze sprzedaje się w socialach. Chyba w teorii, bo bańka, w której się znalazłam, podrzucała mi coś przeciwnego. Nie z siebie się influencerki/influencerzy śmieją, ale raczej z innych. Do bólu żałosne. Przykład? Śliczna mama i nastoletnia córka w samochodzie pod McDonaldem zamawiają kawę z kozim mlekiem, śmiejąc się do rozpuku ze skonfundowanej sprzedawczyni, która najpierw nie zrozumiała, o co chodzi, a potem tłumaczyła się, że na kozim nie mają

Masakryczne jest zestawianie zdjęć osób pracujących na kasie w supermarkecie z pseudomodollingiem pod Vitkacem, by pokazać, na czym polega lepszość takiego życia. Bywają relacje z eventów kosmetycznych lub tony paczek od firm kosmetycznych opatrzone komentarzami w stylu: „Moja nauczycielka mówiła, że niczego w życiu nie osiągnę” lub „Wstawiam to dla tej koleżanki, która śmiała się ze mnie w podstawówce”. Bycie influencerką jak widać leczy dawne rany.

Czy trafiłam na coś naprawdę zabawnego? Może film, gdy jedna z influencerek opowiadała, że jest na zagranicznym wyjeździe i poprosiła mamę o unboxingi. Wpisy w komentarzach też były dowodem, że to, co jest naturalne i prawdziwe, a niekoniecznie takie "wypracowane" i idealne, budzi pozytywne emocje.

Wodzenie na pokuszenie

Są też posty, które dla kogoś z życiowym doświadczeniem, mogą wyglądać jak czerwone flagi, ale dla młodych są prawdziwą pokusą. Ten sukces na socialach czasem jest osnuty historią o rzuceniu pracy, chęci wyjazdu z Polski, pożegnaniu z korpo (nudaaaa!), częsty leitmotive – przeprowadzka do Warszawy i nagle jak w cudownej bajce – rozkwita kariera influencerska. Pojawiają się pieniądze, zaproszenia na otwarcia topowych butików, konferencje prasowe. Okazuje się, że studia nie okazały się przepustką do sukcesu, codzienna praca wypala, bieda to stan umysłu, musisz tylko przeobrazić się w królewnę sociali i masz świat u swoich stóp.

Pewnie niektórzy doznali tego w realu, niektórzy tylko kreują taką nową, wspaniałą rzeczywistość, ale dla zdecydowanej większości, która chce przeżyć to samo, ta obietnica nigdy się nie ziści. Jednak statystyki pokazują jasno, że dla wielu młodych dziewczyn kariera influencerki jest tą wymarzoną.

Coraz młodsze dziewczynki, dzieci podążają tą drogą, małpując swoje idolki, które przebiły się w świecie beauty. I to jest już bardzo smutne. Niektóre zaczynają to wręcz pod okiem mam, które pokazują, jak pakują im kosmetyczki lub prezentując kolekcję kosmetyczną 8-latki.

Influencerki dostają też białej gorączki, gdy wspomni się im, że nie wykonują specjalnie społecznie ważnej pracy. Argumenty? Jednych dostarcza im biznes: ich polecenia sprzedają, więc czują się niemal kołem napędowym gospodarki (brzmi lepiej niż "kreatorki rozbuchanego konsumpcjonizmu"). W końcu nie bez przyczyny ten hasztag tak dobrze rezonuje: #TikTokMadeMeBuyIt. Drugi argument: czas, jaki internauci spędzają na TikToku. Czyli jest to ważne, potrzebne i rozwijające. Influencerki mają przeświadczenie, że stały się nie tylko symbolami branży piękna, ale edukatorkami, solą ziemi biznesu kosmetycznego, marketingowym must-have i punktem odniesienia wielu konsumentek. I pewnie mają w tym sporo racji, a biznes je w tym przekonaniu utrwala. Tej symbiozie długo nic nie zagrozi.

Kłamstwa

Niby świadomość, że TikTok sprzyja różnej maści oszustom i oszustkom powinna być spora. Dokumenty już na ten temat powstawały, ale jednak nie doprowadziło to do jakiegoś samooczyszczenia środowiska. Wciąż jest ono mocno osadzone na fundamencie blagi, popisów, pozerstwa. Ta oszłamiająca ilość podróbek z tureckich bazarek to często rekwizyty influ. Niezbędne w ich pracy, gdy konkurencja dookoła na konferencje z Chanelami i Hermesami biega.

Tu każdy czuje się ekspertem. Każdy może wymądrzać się, że taka marka zmieniła formulację, nie podając nawet źródła tej wiadomości. Każdy może robić swój ranking, czego nie kupiłby ponownie, co jest lepsze, co gorsze, co uczula, co nie uczula, jaki składnik jest w porządku, a jaki spowoduje raka, które marki są „goat”, a które do zamknięcia. To zresztą też popularny format wróżek kosmetycznych, które przewidują, jakie marki wkrótce zbankrutują, bazując wyłącznie na własnych przemyśleniach i wrażeniach. Bardzo wiarygodne, zaiste. Symptomatyczne, że wskazują na marki zagraniczne i to raczej takie mniej obecne i mniej aktywne PR-owo w naszym kraju. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach potencjalnym reklamodawcom nie narażałby się na własne życzenie. 

Te wszystkie polecenia i antypolecenia należy oczywiście brać w duży nawias. Jedni są na nie bardziej uodpornieni i wiedzą, że za pieniądze i cebula będzie pachnieć różą. Inni mniej i dają wiarę wszystkiemu, co znajdą w sieci. Zresztą sociale przypomina już bardziej śmietnik opinii, często tak skrajnych, że gdyby ktoś naiwnie szukał tam jakiejś prawdy, to i tak raczej utonie w zalewie sprzecznych polecajek i antypolecajek. Chyba, że któremuś kontu ufa bezgranicznie.

Schody ewakuacyjne

Oczywiście część odbiorców może mieć przesyt taką papką. Pojawiają się więc posty, które znów jakoś rezonują z trendem na minimalizm czy anty-zakupoholizm. To jednak pozorna ucieczka, bo algorytm za chwilę podepnie pod to filmiki, które pozornie temu mają służyć. Na przykład wyznania zakupoholiczki, która rzekomo zadłużyła się na 300 tys. i teraz opowiada o tym, czego by już nie kupiła. Czyli trochę jak deinfluencing, który miał być odtrutką na sztuczne i niewiarygodne polecenia, a okazał się idealnym narzędziem do czarnego PR-u, czyli stał się influencingiem a rebours.

Naturalność? Normalne życie? Celebrytka zrobi z tego opowieść o przefarbowaniu włosów na brąz i to będzie clue tej naturalności. Albo wstawi smutne zdjęcie i poinformuje fanów, że płacze, bo ma gorszy dzień. Jednak uważnie dobierze kadr, który opublikuje, by nie wyglądać przesadnie tragicznie, bo naturalność naturalnością, ale sorry, jesteśmy na beauty contencie i tu estetyka ma się zgadzać. Można też poużalać się, jak bardzo jest się zmęczonym po trzech eventach i zrobieniu szóstej rolki, bo przecież, naturalnie, życie influencerki jest wyczerpujące. Szczytem naturalności jest też przyznanie się, że... pochodzi się z małego miasta. Rzeczywiście, to powód do wstydu.

Nie ma takiego trendu, którego nie dałoby się ograć i na nim zarobić. Hitem na pewno są zamienniki - tego typu materiałów jest cała masa, a takim pewnie bardziej krótkookresowym jest warszawskie zapalenie opon mózgowych. W sztucznym świecie wszystko jest sztuczne: rzęsy, paznokcie, łzy. Sociale są jak teatrzyk, w którym dobiera się repertuar pod wiodące trendy. Miałkie? Zdecydowanie, ale wciąż skuteczne.

Podsumowanie

Wierzę, że każda z marek marzy o zasięgach, poleceniach internetowych gwiazd i ich realnym wpływie na sprzedaż. Nie wierzę, że to będzie szło w stronę bardziej wartościowych publikacji, co niektórzy analitycy łączą ze społecznościami tworzonymi przez mikroinfluencerów. Gorszy pieniądz od zawsze wypierał lepszy, a w socialach nabrało to dynamiki. Można nie mieć nic do powiedzenia oprócz nieskładnych zdań o dużej zawartości banału i być gwiazdą. Można robić tony błędów w postach, ale to przecież i tak nie razi, bo ogólnie jako społeczeństwo kaleczymy coraz bardziej język ojczysty. Można pretendować do bardziej światowego vibe'u, wrzucając angielskie słówka w potok swojej narracji. Można też kaleczyć angielski i nie znać francuskiego w ząb, ale wstawiać relacje z licznych wyjazdów, gdzie jest się gościem specjalnym specjalnych eventów globalnych marek.

TikTok uzależnia, co potwierdzają osoby, które mają tam swoje konta, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest tam do siebie bardzo podobne, bo też każdy wiralowy trend natychmiast jest podchwytywany. Trafiamy więc bez ustanku na treści podobne do siebie. Jednych to pewnie nuży, inni poddają się i scrollują filmik za filmikiem.

Jest jarmarkowo, ale widocznie ta estetyka przemawia dziś do publiczności. Taki piękny, kolorowy świat beauty. Może łatwo uzależniać, bo wchodząc na TikToka sporo osób przepada w sieć na długie, zmarnowane godziny scrollowania przeróżnej maści treści. W satyrycznej wersji ten influencerski świat z TikToka TAK pokazał Damian Tkaczuk.To chyba najlepsza parodia, a jednocześnie głęboka prawda o tym światku.

Ale żeby dać jakieś plusy: na pewno TikTok dał możliwość zaistnienia pasjonatom tematyki urodowej, znormalizował obecność mężczyzn/chłopaków w świecie beauty oraz pozwala swobodnie komentować pozytywnie i negatywnie opublikowane treści (komentarze często bywają ciekawsze i celniejsze od samych wpisów). Jest miejscem, gdzie trendy się rodzą i są superszybko adaptowane. Jest mieszanką treści całkiem ciekawych i totalnie infantylnych, szpanerskich i tandetnych oraz tych naprawdę inteligentnych i zabawnych. Nie brakuje tu dobrych porad pielęgnacyjnych czy makijażowych, jeśli trafi się na konto kogoś, kto naprawdę zna się na tych dziedzinach i potrafi to robić wciągająco i merytorycznie.

Po dwóch tygodniach na TikToku jedno wiem na pewno: muszę poklikać w inne treści, by algorytm dał mi szansę na lepsze doświadczenia. Zaprzyjaźnione zetki mówią, że naprawdę można tu znaleźć sporo ciekawych materiałów, jeśli trafi się do właściwych baniek. Zacznę więc od obserwania tych, którzy jakoś rezonują z moim gustem. A może zwyczajnie na TikTok jestem już za stara? Choć dane pokazują, że platforma z każdym rokiem przyciąga coraz więcej osób z mojego pokolenia (X) i starszych.

Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki

# Raporty tematyczne
 reklama