Fenomen ostatnich lat - kosmetyczne kalendarze adwentowe

Fenomen ostatnich lat - kosmetyczne kalendarze adwentowe

Dla producentów i detalistów stały się kategorią kosmetyczną – sezonową, ale jednak. Dla polujących na nie konsumentek – wyzwaniem, w którym emocje liczą się bardziej niż racjonalność.

Kalendarze adwentowe to prawdziwy fenomen ostatnich lat.

Temat ten na portalu gazeta.pl poruszyła Paulina Dudek, opisując historię i teraźniejszość kalendarzy adwentowych. Przez lata kalendarze adresowane były do dzieci. Skrywały więc łakocie, co miało przyjemnie wprowadzać w klimat świąt, ale też tłumaczyć małym ludziom abstrakcyjny dla nich upływ czasu. Kalendarze wpisywały się u swoich początków w religijny wymiar tego czasu. Okienka układały się najczęściej w opowieść o Narodzeniu Pańskim. W ostatnich dziesięcioleciach Dzieciątko i Maryję coraz częściej wypierały jednak obrazki Mikołaja z workiem prezentów, reniferów i udekorowanych choinek.

Święta w ogóle mocno nam się skomercjalizowały. Czas oczekiwania na Boże Narodzenie zamienił się raczej w czas gorączkowego kupowania. Kalendarz adwentowy okazał się strzałem w dziesiątkę, by kategorię prezentów świątecznych wydłużyć sprzedażowo i twórczo rozwinąć. Także poprzez zaadresowanie do nowych grup odbiorców.

Branża beauty weszła mocno w kalendarze

Dziś to właśnie kosmetyki są kolejną branżą, która mocno rozpropagowała kalendarze. Trend mocno rozwinął się dzięki mediom społecznościowym. Na Instagramie wejście w adwent podkreśla przede wszystkim unboxing kalendarzy. Dzień po dniu. Niektóre relacje przeszły już do historii. Na przykład pachnąca świeczka Nivea;-)


Odliczanie zaczyna się zaraz po wakacjach

Coraz częściej temat świąt zaczyna żyć na wiele miesięcy przed dniem zero. Niektórych to zżyma, ale nie oni są adresatami tych wczesnych bożonarodzeniowych komunikatów. Fanki kalendarzy świętami mogą żyć już od września. Najważniejsze, by stać się posiadaczką tego wymarzonego! Emocje podkręca dodatkowo aura niepewności, sugestie, że oferta jest wyjątkowa, limitowana i dla wszystkich na pewno nie wystarczy. Uruchamia się w ten sposób w konsumencie instynkt łowcy, który z werwą rusza na polowanie. Paulina Dudek pisze: „Pierwsze kalendarze adwentowe pojawiają się w sklepach internetowych już w sierpniu. Marki uruchamiają listy oczekujących i do zapisanych osób wysyłają powiadomienia o starcie sprzedaży, na którą zwykle trzeba czekać do listopada. I to wcale nie gwarantuje zakupu. Napięcie rośnie, stres i oczekiwania również. Tym bardziej że konta influencerek zapełniają się filmikami z "unboxingami" (otwieraniem kalendarzy przed kamerą), w których podliczana jest wartość i oceniana wyjątkowość pudełek. Nie przypadkiem kalendarze adwentowe to zwykle produkt limitowany – te najatrakcyjniejsze dosłownie trzeba upolować i na tym zdaniem klientów polega cała zabawa. Cena często nie gra roli.”

Według artykułu z brytyjskiego "Vogue’a" z 2018 roku po stworzeniu i sprzedaży własnych kalendarzy adwentowych firmy z sektora dbania o urodę odnotowały w Wielkiej Brytanii wzrost sprzedaży o 15 do 20 proc. Do tego doszła jeszcze większa rozpoznawalność marki, co również ma niebagatelne znacznie. Kalendarz więc stał się swoistym narzędziem marketingowym.

Początek boomu na adwentowe kalendarze z sektora beauty eksperci określają dość precyzyjnie. Twierdzą, że wszystko zaczęło się w 2014 roku, gdy luksusowy londyński dom towarowy Liberty, chcąc uczcić otwarcie salonu piękności Liberty Hall Beauty, wypuścił 20 tys. sztuk swojego pierwszego tego typu produktu. By za 149 funtów nabyć pudełko pełne nie czekoladek, lecz kosmetyków – wartych 420 funtów – 400 londyńczyków od 6 rano ustawiło się w kolejce. Całość rozeszła się w tydzień, pół na pół w sieci i w realu, co uczyniło z kalendarza Liberty najbardziej udany produkt w historii jego sprzedaży. Marki dostały sygnał, że kalendarze adwentowe to coś, czego klienci po prostu pragną.

Muszę to mieć!

W Polsce również widzimy na nie prawdziwy szał. Chwilowa moda? Nie sądzę! Zbyt dobrze się przyjęło, by miało zaraz zniknąć. Tu rządzą emocje. Najpierw polowania na super okazję: wyszukiwania ofert, porównywania ich, zapisów na te najbardziej pożądane, walki o finalny zakup - nierzadko w środku nocy, by zdążyć przed innymi. Jak widać nie zmieniliśmy się przesadnie od naszych pradziadków polujących na mamuta;-)

Jeśli zakup będzie zwieńczony sukcesem, to potem mamy emocje dziecka cieszącego się z otwierania prezentu. W optymalnej wersji mamy tu wyrzut hormonów szczęścia. Inna sprawa, że przy tak zaostrzającej się konkurencji przed producentami trudne zadanie, by kalendarz naprawdę uszczęśliwał. Bo znamy również dobrze mechanizm, że dla części osób trawa gdzieś indziej jest zawsze bardziej zielona czy trawestując to powiedzenie - cudza choinka ładniejsza. Może więc okazać się, że przy tak dużej już skali konkurencyjności tej kategorii, zamiast euforii pojawi się rozczarowanie. Na szczęście dla producentów, o ile kalendarz nie jest kompletną klapą, to klienci są wyrozumiali i znajdują praktyczne rozwiązania. Zaczynają wymieniać się na kalendarze lub sprzedawać ich zawartość. Rynek transakcyjny minisów kwitnie w tym okresie...

Na pewno więc z perspektywy firmy przygotowującej kalendarze zarówno ich estetyka, jak też „wsad” muszą być bardzo dobrze przemyślane. Nie bez znaczenia jest również termin, kiedy po raz pierwszy komunikuje się tę nowość, a potem podbijanie piłeczki, by tylko zwiększać zainteresowanie. Tymczasem na Instagramie można oglądać unboxingi Anno Domini 2021, by przygotowywać się już do kolejnej edycji. To etap wsłuchiwania się w głos odbiorców. Zaręczam! Jest bardzo ciekawie;-)

# Raporty tematyczne
 reklama