Obecnie eksport nie przekracza 20% przychodów.
Nasze produkty dostępne są już na rynkach skandynawskich, w Rumunii, we Włoszech oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Mocno zależy nam na znalezieniu się na rynkach DACH - Niemcy, Austria, Szwajcaria. Ale nad tym już pracujemy. Cały czas skupiamy się też na rozwoju sprzedaży na rynkach na których jesteśmy już obecni.
Naszym biznesowym strzałem w dziesiątkę okazała się Rumunia. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy i jak to w życiu i biznesie bywa, mocno przyczynił się do tego przypadek. W pierwszym roku działalności wysłaliśmy nasze, wtedy wszystkie dwa, produkty na showroom organizowany przez PAIH podczas rumuńskich targów beauty. Polskie biuro PAIH odwiedzały zaproszone firmy. Po wydarzeniu mieliśmy duży odzew ze strony potencjalnie zainteresowanych kontrahentów, w tym od sporych sieci, ale jako, że chcieliśmy rosnąć organicznie, postawiliśmy na współpracę z małą, prężnie działającą lokalną firmą - było to najzwyczajniej prostsze pod wieloma względami. Nasze produkty zostały bardzo dobrze przyjęte, zarówno w online jak i w kilku sklepach stacjonarnych. W jednym z nich zakupy uwielbia robić kobieta, która jest franczyzobiorczynią i wydawczynią Forbes na rynku rumuńskim. Pokochała nasze kremy tak mocno, że w rumuńskim Forbes pojawiamy się regularnie: )
Uważamy, że konsument kupuje przede wszystkim oczami. Część klientów, w którą z resztą celujemy, jest bardziej świadoma i analizuje składy produktów i jakość składników. Naszym celem jest trafianie właśnie do takiej grupy odbiorców. Z przyczyn oczywistych nie jesteśmy w stanie szybko zbudować globalnie rozpoznawalnej marki beauty - jest to proces długotrwały i kosztowny, a rynek zdominowany jest przez gigantów. Kwestia zwracania uwagi na pochodzenie produktów przez klientów jest bardzo indywidualna i zależy od regionu. Są kraje, gdzie konsumenci mają bardzo silnie rozwinięty tzw. lokalny patriotyzm i kupują marki lokalne - Niemcy, Szwajcaria. Ale są też kraje, które chętnie sięgają po nowości. Ostatnio wróciliśmy z targów w Dubaju i tam polskie pochodzenie kosmetyków jest potwierdzeniem jakości. Niezależnie od tego, na jaki rynek staramy się wejść, zawsze z dumą podkreślamy, że nasze kosmetyki produkujemy w Polsce.
Najtrudniejsze w zaistnieniu na rynkach zagranicznych jest, jak wszędzie, przekonanie konsumenta, żeby kupił nasz produkt. Tutaj jest kilka strategii. Można budować rozpoznawalność marki, co w naszym przypadku jest mocno utrudnione, bo swój brand dopiero budujemy w kraju. Można też konkurować jakością i ceną - a także starać wyróżnić się designem. Można w końcu znaleźć swoją unikalną propozycję sprzedaży i eksplorować tę niszę. My staramy się łączyć wszystkie te strategie. Najważniejszym elementem rozpoczęcia sprzedaży na rynku zagranicznym jest według nas znalezienie dobrego partnera na miejscu. Simply More jest tak małą i szybko rosnącą organizacją, że nie jesteśmy w stanie zajmować się każdym rynkiem z takim samym zaangażowaniem. Na razie udaje nam się nawiązywać współpracę z odpowiednimi podmiotami, chociaż kilka umów dystrybutorskich musieliśmy już rozwiązać.
Zagraniczne targi branżowe to dla nas bardzo ważne wydarzenia, bo jesteśmy w stanie sami zbadać zainteresowanie rynku naszym produktem. Takie wydarzenia, to też dla nas doskonały czas, żeby osobiście poznać podmioty, które mogą potencjalnie zająć się rozwojem naszego brandu na danym rynku. Uczestnictwo w targach dla tak małej firmy jak nasza ma kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o rozpoczęcie sprzedaży eksportowej i korzystamy z tego, kiedy tylko pojawia się szansa. Nie byłoby to oczywiście możliwe gdyby nie wsparcie PAIH oraz możliwość uczestnictwa w organizowanych przez nich stanowiskach narodowych. Ogromnym wsparciem są również lokalne biura PAIH - czy to na etapie pozyskania kontrahenta, czy potwierdzenia jego wiarygodności.
Dotychczas naszym największym sukcesem w krótkiej karierze eksportowej jest wspomniana wyżej sprzedaż na rynku rumuńskim, ale jesteśmy dumni z każdego rynku, na którym nasze produkty udaje się sprzedać. Niezależnie od kraju, konkurencja jest tak ogromna, a branża zdominowana jest przez globalne korporacje i silnych lokalnych graczy. Przekonanie choćby małej grupy konsumentów do skorzystania z naszych produktów już jest sukcesem, a my dopiero się rozkręcamy.
Polskie, kosmetyczne sukcesy eksportowe? Tutaj chyba ciężko wskazać jeden podmiot - są marki starsze, z tradycją, które odniosły duże uznanie na rynku starej Europy, ale są też bardziej masowe brandy, które zajmują centralne miejsce na półkach w aptekach w krajach Bliskiego Wschodu. Niezależnie gdzie bywamy, zawsze szukamy polskich akcentów i jesteśmy z nich ogromnie dumni, bo to pomaga budować wiarygodność i markę polskiego przemysłu kosmetycznego - już nie tylko jako zaplecze produkcyjne dla zagranicznych marek, ale samego brandu „Made in Poland”.
Sukces każdej z marek przekłada się pozytywnie na zwiększenie wiarygodności i rozpoznawalności marek kosmetycznych z Polski. Z tego punktu widzenia jak najbardziej wierzymy we współpracę sektorową. Niemniej biznes kosmetyczny to gra indywidualna dla każdej marki i naszym zdaniem każdy gra do swojej bramki, szczególnie jeśli kategorie oferowanych produktów mocno się pokrywają. Z naszego skromnego doświadczenia eksportowego oraz spotkań z polskimi kolegami na zagranicznych targach możemy jednak stwierdzić, że jako przedsiębiorcy jesteśmy w stanie dmuchać sobie nawzajem w żagle. Szczególnie jeśli nasze produkty w żaden sposób ze sobą nie konkurują.