Większość małych firm sądzi, że jak zatrudni jakiegoś zewnętrznego agenta, zapłaci my jedynie success fee, to on im zrobi cały eksport. Ja byłem gotowy płacić/inwestować regularną pensję, nie widząc efektu i myślę, że powoli to zaczyna owocować. Trwa to mniej więcej od trzech lat.
Trzeba pamiętać, że żeby osiągnąć to, co mamy w Polsce powinniśmy zrobić dokładnie to samo albo i więcej na każdym rynku zagranicznym. A jest to niemożliwe, bo po prostu nas tam fizycznie nie ma. Nie jesteśmy więc w stanie włożyć tej samej energii, tak samo się poświęcić, wszystkiego dopilnować.
Tegoroczne wyniki? Ciężko określić procent przychodu z eksportu w środku roku, a szczególnie przed świętami Bożego Narodzenia. Prowadzenie biznesu to nie perspektywa dniówki, miesięcznej wypłaty. Każdy patrzy na rachunek roczny, a niektóre branże kilkuletni. To tak jakby zapytać producenta bombek choinkowych w listopadzie, jak ocenia bieżący rok.
Nie posiadam mapy świata nad biurkiem z pinezkami wpiętymi, gdzie już jesteśmy. Poza tym, kiedy mówię, że mamy eksport, to znaczy, że jest to stała i długotrwała współpraca, a nie jedno czy dwa zamówienia. Zgodnie z tą definicją mogę powiedzieć, że nie mamy jeszcze eksportu. Plany realizuję krok po kroku. Nie mam marzeń typu "wygrać w lotto", "dystrybucja na całe USA". Powoli, mały kroczkami, do przodu. Jak sił wystarczy, dojdziemy daleko.
Czy kraj pochodzenia ma znaczenie? Odpowiem pytaniem na pytanie. Który produkt jest lepszy? Made in China? Made in Russia? Made in Germany? Oczywiście, że zwracają uwagę. Jest to zakorzenione głęboko w naszych umysłach. Buty włoskie zawsze będą ładniejsze niż ciężkie niemieckie trepy. Samochody niemieckie będą lepsze niż chińskie czy białoruskie. Pomimo że zawierają te same chińskie podzespoły.
Najtrudniejsze wyzwanie? Przekonać innych, że polskie jest równie dobre. Jeszcze jesteśmy dobrzy w private label. Jesteśmy uznawani za dobrych specjalistów, ale koszty pracy w Polsce tak rosną, że wkrótce i ta branża padnie. Marki polskie oparte na designie i marketingu są kiepsko postrzegane. Tak jak u nas marki wschodnie.
Czy targi są jeszcze istotne? Ci, co jeżdżą, mówią, że tak. Ci, co nie jeżdżą, mówią, że nie.
Co uznajemy za sukces? Eksport sam w sobie jest już sukcesem. Wiele firm nigdy tego nie osiągnęło. W dzisiejszych czasach każdy miesiąc bez ogłoszenia bankructwa wydaje się małym sukcesem.
Czy polskie marki przebijają się za granicą? Jest wiele takich marek, ale niekoniecznie w kosmetykach. Ale oczywiście chylę czoła największym graczom w branży. Ich zdecydowaną przewagą jest/był czas, kiedy zaczynali. W latach 80-tych, 90-tych znacznie łatwiej było się rozwinąć niż w chwili obecnej. Kto miał łeb na karku i reinwestował, a nie konsumował, dzisiaj jest tak daleko, że nie sposób go dogonić. Teraz ciężko przebić się z czymkolwiek, bo wszystkiego jest za dużo.
Wspólne działania na rzecz promocji PL-Beauty? Jakoś tego nie widzę. U nas każdy sobie rzepkę skrobie. Taka natura Polaka. Polak Polakowi Polakiem. Niewiele osób rozumie to, że w kupie siła. Nawet jeśli powstanie organizacja, stowarzyszenie, to i tak będą działać tylko na rzecz swoich fundatorów, a nie całej branży. A instytucja państwowa niestety też nie będzie skuteczna. Dlaczego? Bo nikt w państwówkach nie ryzykuje swoimi pieniędzmi - swoim być albo nie być. Porównałbym to do wspinaczki wysokogórskiej z i bez zabezpieczenia. Przedsiębiorca wie, że jeden błąd może oznaczać życie. Osoby pobierające stałą pensję, a mówiąc konkretnie nieodpowiadający majątkiem za swoje błędy (zarówno w prywatnych firmach, korporacjach, jak i państwowych firmach), nigdy nie będą skłonni do takich samych poświęceń.