Choć koreańska pielęgnacja jest raczej wymagająca i wieloetapowa, to przekonanie o jej skuteczności zachęciło szeroką rzeszę Europejek i Amerykanek do wypróbowania jej zalet. Nawet jeśli w naszej rzeczywistości rytuały okazały się zbyt rozbudowane, to znakomicie przyjęły się pewne kategorie produktowe, np. maski w płachcie, esencje czy rozmaite kosmetyki z wesołymi nadrukami zwierzątek, w tym flagowego jednorożca.
Wiele konsumentek uwierzyło, że koreańskie oznacza lepsze: bardziej skuteczne, nowatorskie, inspirujące. A przy tym zabawne: może opakowania wielu klientom wydawały się dziecinne, ale zdecydowanie wyróżniały się na półce przy bardziej zachowawczym i stonowanym wzornictwie europejskim. Trend stal się na tyle popularny, że nie można go jednak było zignorować. Europejskie firmy szybko zaczęły po prostu proponować swoją ofertę w duchu K-Beauty.
Na całym świecie rynek potrzebuje nowości i ciągłego odświeżania trendów. Kwestią czasu było więc tylko pojawienie się kolejnych mód. Może mniej spektakularny boom niż w przypadku poprzedniczki, ale widać jednak mocną promocję J-Beauty czy coraz częściej ostatnio wzmiankowanej C-Beauty.
Jakby nie patrzeć wciąż pozostawaliśmy jednak w tętniącej pomysłami Azji. W przypadku Japonii uwaga koncentruje się na składnikach typowych dla tego regionu (np. matcha, fermentowany ryż), połączeniu tradycji z nowoczesnością, promowaniu pewnego minimalizmu w pielęgnacji (less is more), ale przy jednoznacznym wskazywaniu absolutnego zaawansowania - kosmetyki, które powstają w najnowocześniejszych laboratoriach, są gwarancją bardzo skutecznego działania.
Do obiegu weszło określenie J-Label, jako oznaka jakości, pewności, wiarygodności potwierdzonej licznymi badaniami i testami.
Czający się natomiast na horyzoncie C-Beauty to siła technologii. Sektor urodowy w Chinach jest najszybciej rosnącym rynkiem na świecie. Podstawą chińskiej pielęgnacji jest przede wszystkim zaawansowana technologia i rozmaite smart-rozwiązania będące kontrastem dla tradycyjnych zabiegów oraz kosmetyków naturalnych.
Piekno po niemiecku, czyli G-Beauty. Najpierw hasło pojawiało się w mediach niemieckich, teraz coraz bardziej się umiędzynarodawia. Piszą o tym trendzie magazyny na całym świecie, a hasztag "#gbeauty" z każdym dniem ma coraz więcej publikacji w social mediach. Jak przekonuje prezes firmy Babor Michael Schummert, niemieckie piękno to rzemiosło, nauka, efektywność i jakość.
Nasze produkty i receptury są skuteczne i mamy na to potwierdzenie w badaniach. Stawiamy na maksymalne wyniki przy minimalnej ilości kroków. Dla G-Beauty kluczowa jest kwestia wiarygodności. Nigdy nie obiecujemy zbyt wiele. Produkujemy produkty bazujące na najwyższej jakości składnikach, które zapewniają wyniki. Zawsze dotrzymujemy naszych obietnic
– mówił w wywiadzie dla portalu Skinic.com.
Jak dodaje Michael Schummert ikonicznym produktem G-Beauty może być oferowana przez jego firmę 2 ml ampułka, zawierająca maksymalną ilość innowacyjnych składników. Zastosowanie takiego maxi-kosmetyku w mini-rozmiarze zapewnia błyskawiczne wyniki. A to właśnie natychmiastowość efektów jest premią, która buduje zaufanie do marek.
Ważnym przesłaniem G-Beauty są receptury precyzyjnie dopasowane do określonych potrzeb skóry, ale też jej profesjonalna analiza.
Niemcy coraz mocniej akcentują swoje kosmetyczne dziedzictwo: marki obecne są na rynku od wielu lat, firmy przechodzą z pokolenia na pokolenie. To buduje zaufanie, że kosmetyczne doświadczenie jest w ich przypadku głęboko osadzone i prawdziwe. Co więcej: Niemcy w promowaniu G-Beauty odwołują się do szerszego naukowego dziedzictwa.
Podkreślają, że tak jak ich rodacy, np. Kepler, Einstein, Gauss dokonywali spektakularnych odkryć w nauce, tak kosmetyka niemiecka osadzona jest w tradycji naukowego podejścia do pielęgnacji: stawiania na rzeczywiście skuteczne technologie, składniki, innowacyjne rozwiązania.
Jednocześnie to również kosmetyka bardzo bliska naturze i dlatego niemieckie marki chętnie sięgają po składniki znane z ziołolecznictwa. Najczęściej oznacza to jednak w ich wersji pożenienie naturalnych inspiracji z technologią, by efekty działania były szybsze i bardziej ewidentne. Niemieckie piękno to także odwołanie się do pielęgnacji w duchu uzdrowisk i spa. W końcu tradycje Baden-Baden do czegoś zobowiązują;-) Dobrym przykładem jest w tym przypadku marka Kneipp.
W G-Beauty widać także mocne odwoływanie się do medycyny, co czynią takie marki jak Dr. Barbara Sturm czy Augustinus Bader (profesor zajmujący się od lat epigenetyką). Nie wyważają otwartych drzwi. Do roli ambasadorek najchętniej zatrudniają Niemki, które zrobiły karierę międzynarodową, np. marka Augustinus Bader współpracuje z pochodzącą z Niemiec aktorką Diane Kruger. W ten sposób hasło G-Beauty zyskuje znane twarze, które dodatkowo zapewniają pożądane wsparcie na międzynarodowych rynkach.
Barbara Sturm odwołuje się publicznie również do wymagającego prawa, któremu podlega niemiecka produkcja.
Niemiecka pielęgnacja to gwaranacja braku w składzie toksycznych składników. Preparaty Made in Germany są ściśle kontrolowane przez rząd i nigdy nie zawierają składników rakotwórczych. Na przykład prawo UE zabrania stosowania 1328 substancji chemicznych, które mogą być kancerogenne, podczas gdy FDA zakazała tylko 11 takich składników chemicznych
- podkreślała w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu "New Beauty".
Made in Germany jest pieczęcią doskonałości, jeśli chodzi o naukę, technologię i produkcję – takie wnioski wysnuwa Michael Schummert. Jego zdaniem w nadchodzących latach niemieckie kosmetyki wyróżniać będzie jeszcze większa precyzja działania, jakość i wydajność.
Mocnym hasłem dla G-Beauty może stać się "NatureCeuticals" – połączenie naturalności i innowacyjności, wysokiej skuteczności i bezpieczeństwa dla skóry.
Branżowi lobbyści, dziennikarze i niemieckie firmy podkreślają wspólnie jednym głosem, że tak jak na całym świecie Niemcy znani są z produkcji doskonałych aut i zaawansowanych produktów farmaceutycznych, tak też ich mocną stroną jest tworzenie nowatorskich, skutecznych kosmetyków, w czym mają olbrzymie doświadczenie.
Od redakcji:
Od lat polska branża kosmetyczna pracuje nad pozytywnym pozycjonowaniem w świadomości odbiorców hasła Made in Poland. Wciąż jednak sporo rodzimych firm ma wątpliwości, czy takie oznaczenie na pewno ma wyłącznie dobre konotacje i dlatego wybierają na wszystkie lub wybrane rynki, bezpieczniejsze i bardziej rozpoznawalne Made in UE.
Publicznie większość z nas mówi, że polska produkcja kosmetyczna coraz bardziej kojarzy się z wysoką jakością i zaawansowaniem, w kuluarach nie brak jednak opinii, że hasło "polskie kosmetyki" dla większości konsumentów z rynków zagranicznych brzmi kompletnie anonimowo, mimo rosnącej skali polskiego eksportu czy globalnego sukcesu, jaki osiągnęła, np. marka Inglot.
Czy zatem możemy pokusić się o stworzenie wspólnego hasła P-Beauty? Czy mamy jakieś wyróżniki, które powinniśmy jako branża komunikować bardziej i w szerszej skali? A może naszą najmocniejszą stroną jest raczej umiejętność szybkiego reagownia na trendy i nie ma sensu wychodzić przed orkierstrę?