Trendy w beauty na kolejny rok nie tyle rodzą się na nowo, co zagęszczają i klarują jak dobrze znany żel-krem o konsystencji bouncy jelly. Korea i USA wciąż pełnią rolę inkubatorów najciekawszych pomysłów, a globalny rynek chętnie adoptuje wszystko, co daje się łatwo sfilmować, przetestować i… przypiąć do torebki.
Ery „lookable skincare” nie da się już zatrzymać: produkty muszą działać, ale przede wszystkim pracować przed kamerą i oferować użytkownikowi multisensoryczne, krótkie doświadczenie, które aż prosi się o nagranie.
Pielęgnujący makijaż jako nowy standard w beautyMakijaż i pielęgnacja żyją dziś w pełnej symbiozie. Składniki kojarzone z serum - niacynamid, ceramidy, fermenty, adaptogeny - migrują do podkładów, tintów i kremowych produktów kolorowych. Coraz popularniejsze są też wielozadaniowe róże, których można używać na policzki, usta i powieki, tworząc miękki efekt „skin-tint-colour”. Hybrydowe formuły skracają rutynę, dają naturalne wykończenie i świetnie wypadają w beauty-shortach, gdzie liczy się naturalny glow, lekkość aplikacji i to „pięć sekund, które decydują o viralowości”.
Multisensoryczność, która wiralizujeProdukty pielęgnacyjne coraz częściej projektowane są tak, by angażować dotyk i wzrok. Galaretkowe żele, musowe kremy, topniejące balsamy i piankowe maski tworzą małe widowiska na skórze. Do tej grupy dołączają maski typu boba - formuły z miękkimi, elastycznymi perełkami, które pękają pod palcem, uwalniając aktywne składniki. Inspiracja bubble tea stała się tu oczywista: kosmetyk jest przyjemny, „słodki” wizualnie i dynamiczny, dzięki czemu idealnie sprawdza się w nagraniach ASMR i beauty close-ups.
W tę samą estetykę wpisują się tzw. bubble-gum cleansers - produkty oczyszczające o konsystencji przypominającej gumę do żucia. Miękko się rozciągają, przyczepiają do skóry i „zbierają” makijaż oraz sebum niczym elastyczna masa czyszcząca. Ten zabawny, wciągający moment aplikacji sprawia, że cleanser przestaje być nudnym etapem pielęgnacji, a staje się doświadczeniem tak samo atrakcyjnym jak samo serum czy maska.
Era beauty-merchu: Labubu-core, miniatury i urocze gadżetyKolekcjonerska estetyka inspirowana figurkami typu Labubu bardzo szybko znalazła odbicie w świecie kosmetyków. Mini produkty przeżywają prawdziwy boom: kieszonkowe tinty, mini mgiełki, mikro-róże, SPF-y w breloku czy balsamy w uroczych obudowach. To już nie tylko kosmetyki, lecz także akcesoria do stylizacji - coś, co można przypiąć, pokazać, nosić jak biżuterię i wymieniać jak figurki z serii limitowanej.
Marki odkryły, że „cute utility” przyciąga mocniej niż klasyczne opakowania, a kolekcjonerskie formaty mają jedną przewagę: wyglądają fantastycznie w social mediach i natychmiast wywołują impuls „muszę to mieć”. Ten trend będzie się intensyfikował, bo miniatury są tanie w produkcji, łatwe do promowania i naturalnie wpisują się w estetykę młodszych generacji.
Kosmetyki projektowane pod kamerę Równie efektowne zjawiska zachodzą w makijażu. Rośnie popularność produktów, które tworzą na skórze „małą transformację”: olejki przechodzące w balsam, serum z mikrokapsułkami pękającymi pod palcem, żelowe balsamy o lustrzanym glow czy kremy zmieniające formułę w trakcie aplikacji.
Na fali tej widowiskowości wracają nowoczesne tinty i lip stainy. To już nie lekkie wodniste formuły z początku poprzedniej dekady, lecz barwiące produkty o długotrwałym efekcie, które wyglądają świeżo, jak „własny pigment”. Dużą popularność zdobywają peel-off stainy oraz maski barwiące usta po zmyciu - efektowne, szybkie i idealnie wiralizujące się w short-form video. Dają natychmiastowy efekt „before/after”, który platformy uwielbiają.
Intensyfikacja trendów, nie rewolucjaChoć zmiany wydają się dynamiczne, w rzeczywistości obserwujemy nie tyle narodziny nowych trendów, co ich wzmocnienie. Hybrydowe kosmetyki stają się rynkowym standardem. Sensoryczność i wizualność produktów nie są już dodatkiem, lecz warunkiem wejścia. Miniatury i beauty-merch rozszerzają portfolio marek, a system weryfikacji jakości przeniósł się do social mediów, gdzie decydują pierwsze sekundy nagrania.
Rynek beauty przestawił kluczowe pytanie: „czy to działa?” na „czy to jest lookable, shareable i fun?”. W świecie, w którym decyzje konsumenckie zapadają często na podstawie kilku sekund scrollowania, atrakcyjność wizualna staje się równorzędna z efektywnością.
Nadchodzący rok pokazuje jasno: kosmetyki muszą nie tylko działać, lecz także opowiadać historię. Użytkownik chce przeżyć pielęgnację: widzieć, słyszeć, czuć teksturę zanim jeszcze zdecyduje się na zakup. Marki projektują więc produkty, które łączą przyjemność, funkcjonalność i widowiskowość.
W świecie pełnym widowisk łatwo o przesadę, ale paradoksalnie rośnie właśnie znaczenie autentyczności. Użytkownicy oczekują szczerych obietnic, realnych efektów i marek, które nie udają więcej, niż mogą dać. A jeśli po drodze produkt jest multisensoryczny, uroczy, miniaturowy i świetnie wygląda na zbliżeniu, tym lepiej. Przyszły rok będzie błyszczący, tactile i pełen wdzięku, ale jednocześnie bardziej świadomy niż poprzednie sezony.
Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki