Przez lata firmy sprzedające swoje kosmetyki do Chin trafiały za karę na czarne listy PETA i innych organizacji dbających o dobrostan zwierząt. Firmy kosmetyczne z Unii Europejskiej musiały niezmiennie tłumaczyć konsumentom, że na terenie Wspólnoty obowiązuje prawny zakaz testów na zwierzętach, ale rzeczywiście testowanie jest legalne w Państwie Środka. Sprzedaż do Chin stała się zatem kwestią etyki. Jedni więc do Chin sprzedawali, biorąc za względy pierwszorzędne potencjalne zyski, inni nie eksportowali, bo było to sprzeczne z ich wartościami. Jeszcze inni próbowali rozwiązań kompromisowych i sprzedawali kosmetyki wyłącznie w Hongkongu oraz przez e-commerce (to była furtka pozwalająca sprzedawać kosmetyki bez obowiązkowych testów na zwierzętach).
Coraz silniejszy był jednak głos koncernów (szczególnie Unilever ma na tym polu spore zasługi) i naciski na Chińczyków, by w dobie nowoczesnych rozwiązań testowania produktów, zrezygnować w końcu z wykorzystywania w tym celu królików czy myszy. Lobbing to potężna siła. Koncerny i organizacje walczące o prawa zwierząt wywarły skuteczny wpływ na chiński rząd w kwestii zmian przepisów. Ostatecznie państwo chińskie poparło propozycję Institute for In Vitro Sciences (IIVS) na dziewięć alternatywnych metod testowania produktów kosmetycznych - bez udziału zwierząt. Nowe testy będą sprawdzać, m.in. czy dany składnik nie uczula skóry lub nie działa drażniąco na okolice oczu.
W Chinach trwają już szkolenia dla laboratoriów prowadzących testy na kosmetykach bez udziału zwierząt.
Jeśli nowe prawo wejdzie w życie, należy spodziewać się natychmiastowego wzrostu zainteresowania ekspansją eksportową marek kosmetycznych do Chin. Wielkość tego rynku to zdecydowanie kusząca perspektywa rozwoju biznesu.