Gabriela Kawęczyńska, współwłaścicielka Hagi: Zawsze znajdzie się miejsce, dlatego że rynek jest bardzo szeroki. Mimo że 10 lat temu, kiedy tworzyłyśmy naszą markę, moja mentorka w ramach Sieci Przedsiębiorczych Kobiet - Beata Orłowska - powiedziała, że w życiu nie zainwestowałaby w firmę kosmetyczną, bo jest ich teraz tak dużo, że jest to słabnąca branża. Siedziałyśmy wtedy na warsztatach z moją siostrą, z biznesplanem, i mówimy do siebie: co my robimy?
Nie, ale trochę się przeraziłyśmy. U nas jednak było tak, że stwierdziłyśmy: wiemy, że to jest dobre, chcemy to dobro nieść dalej i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Miałyśmy zerową wiedzę biznesową, absolutnie, bo jesteśmy obie po zupełnie innych studiach. Ja jestem badaczką rynku, Agata jest teatrologiem. Tak więc u nas gdzieś ta branża kreatywna ożeniła się z tymi moimi badaniami, natomiast żadnej szkoły biznesowej nie miałyśmy za sobą. Na początku prowadziła nas intuicja. Do pewnego momentu było to wystarczające, choć pewnie czasami nieracjonalne.
Pierwsze produkty to były mydła zimnotłoczone z olejów naturalnych, robione metodami tradycyjnymi. Nasz biznes tak sobie raczkował, aż do momentu, kiedy któregoś dnia odebrałyśmy telefon od największej sieci drogerii w Polsce, z propozycją żebyśmy wstawiły tam swoje kosmetyki. To był moment dla nas najbardziej przełomowy, bo trzeba było maksymalnie przeskalować biznes z ręcznej roboty na półautomatykę lub automaty – przynajmniej w części. To było ogromne wyzwanie dla całej firmy. Wszyscy po prostu po nocach produkowaliśmy kosmetyki. Te wolumeny to dla nas było wtedy w ogóle szaleństwo! Znaleźć się na półce w Rossmannie dla małej firmy spod Warszawy – przeskok! Było tak ogromne zaangażowanie - i właśnie ta pasja wtedy zaprocentowała! Cały zespół ją czuł, czuliśmy, że robimy coś niezwykłego - i mimo zmęczenia działaliśmy dalej. Teraz, już od wielu lat, sieć dystrybucji naszych kosmetyków cały czas się powiększa. I czekamy z siostrą na ten moment, kiedy będziemy mogły w naszym butiku na Manhattanie wypić drinka... (śmiech).
Dawno temu tak sobie powiedziałyśmy, że naszym marzeniem jest popijać Cosmopolitana, virgin oczywiście, na Manhattanie przy okazji otwarcia naszego butiku. Być może dla niektórych wydaje się to marzenie odległe, niemożliwe do spełnienia, ale widzę, że krok po kroku to się dzieje. Od pięciu lat nasze obroty rok do roku wzrastają o 50 proc. i utrzymujemy to, co jest dużo jak na firmę kosmetyczną.
To jest krok, który powinniśmy wykonać na bardzo, bardzo wczesnym etapie. Na pewno trzeba zrobić porządnie badanie rynku. Co chcemy zaproponować? Gdzie chcemy dotrzeć? Jaka jest nasza konkurencja? Jakie są ryzyka? Jakie są możliwości? Co będzie naszą unikalną wartością? Bo przecież powielanie tego, co już jest na rynku, nie do końca ma w tym momencie sens. Plus, czy dodatkowo chcemy nieść ze sobą jakąś wartość, do czego bardzo zachęcam, żeby biznes dawał nam też taką radość wewnętrzną, a nie tylko pieniądze.