Ewa Wachowicz: Oczywiście, że piękno nie ma terminu ważności! Cieszę się, że do takiego myślenia w końcu jakoś dojrzewamy. Mijam czasem na ulicy starszą kobietę, która ma zmarszczki i siwe włosy, ale jednocześnie ma w sobie to coś. Wdzięk, blask, pozytywną aurę – dla mnie jest po prostu piękna! Piękno to harmonia, proporcje, gracja – trudno to nawet wyrazić słowami, zmysły odbierają to lepiej. Czujemy to w kontakcie z naturą, która jest czystym pięknem, ale też w kontakcie z czymś stworzonym ręką człowieka. Wracając jednak do kwestii postrzegania piękna przez pryzmat wieku: mieszkam teraz z moją mamą, która ma 78 lat. Często łapię się na tym, że patrząc na nią, nie dostrzegam kompletnie jej zmarszczek. Widzę natomiast jej piękno. To, które emanuje z wnętrza. Rozjaśnia twarz, dodaje oczom blasku, uszlachetnia rysy. Czas nie jest w stanie nam tego odebrać. Nie można więc utożsamiać piękna jedynie z jakimś kanonem urody czy młodością. Zatrzymywać się na tym, co na zewnątrz.
EW: Do mnie dopiero dociera, że mam piątkę z przodu (śmiech!). Kiedy jednak dłużej o tym myślę, to dochodzę do przekonania, że teraz czuję się w kontakcie ze sobą lepiej niż kiedy miałam 20 lat. Zresztą, chyba też czasy trochę nam się zmieniły i wiek przestaje być tak istotny jak dawniej. Współczesne 50-latki są często bardzo świadome: swojego ciała, swoich atutów, swoich wartości. To jest ten czas w życiu, kiedy wiele z nas ma odchowane dzieci, więc można w pełni realizować się zawodowo albo realizować własne pasje. Każda z nas może wtedy wspiąć się na własny ośmiotysięcznik. Wiek na pewno nie powinien nas zatrzymywać w spełnianiu marzeń. Może nas w zasadzie dopingować, że jeśli nie teraz, to kiedy?
EW: I całe szczęście! Trzeba żyć pełnią życia, a nie markować życie. Kiedy ktoś z moich znajomych marudzi, że się starzeje, to przywołuję przykłady znacznie starszych osób, którzy w tym momencie dopiero się rozkręcali. Nie brak przecież pisarzy z udanym debiutem po 50-tce, po 60-tce. Fantastyczna aktorka Judi Dench przez lata występowała w teatrze, swoją pierwszą ważniejszą rolę filmową zagrała po 50-tce, a prawdziwą gwiazdą stała się, wcielając w postać M – szefowej brytyjskiego wywiadu w serii o Jamesie Bondzie. Czasy, kiedy w pewnym wieku wypadało już tylko zasiąść w bujanym fotelu i czekać na finał, szczęśliwie minęły. Najważniejsze to przestać etykietować siebie i innych. Stosować cezurę wieku, że czegoś nie wypada, albo że jest już za późno? Bez sensu! Ograniczenia tkwią tylko w naszych głowach. Nawet po 80-tce wciąż można być w świetnej formie intelektualnej i fizycznej. Napisać genialną książkę, scenariusz lub wspiąć się na Mount Everest. Zrobić coś, o czym marzyło się latami, ale brakowało na to odwagi lub czasu. Mamy tylko jedno życie. Warto je wycisnąć jak cytrynę. Tu i teraz.
EW: Szczęśliwie udało mi się takich ponurych urodzin nie zaliczyć i powiem więcej – nie chciałabym takich urodzin przeżyć nigdy w życiu! Pewnie wynika to z mojego charakteru i nastawienia do siebie i świata. Dla mnie zawsze szklanka jest do połowy pełna. Tak żyje się łatwiej!
EW: Miałam to szczęście, że wychowałam się w domu, w którym dostałam wielkie wsparcie. Byłam kochana, byłam akceptowana, byłam doceniana. To jest znakomity fundament na całe życie. Moim wielkim darem od losu byli cudowni rodzice. Tato odszedł kilka miesięcy temu, mama od jakiegoś czasu choruje - nie ma pamięci bieżącej. Jest jednak wciąż cudowną i życzliwą wszystkim osobą. Nawet jeśli kogoś nie rozpoznaje, to wita się z uśmiechem i dopytuje z ciekawością, kim jest dany człowiek. Moi rodzice przekazali mi wychowaniem oraz swoją postawą dobro i wrażliwość. Samoakceptację i empatię do innych dostałam więc od nich w naturze. Wiem jednak, że nie wszyscy tak mają. Ludzie zmagają się z rozmaitymi kompleksami czy wręcz fobiami. Czasem po prostu mają gdzieś głęboko wdrukowany pesymizm, który utrudnia im życie. Czasem nie są w stanie zaakceptować swojego ciała. Na pewno warto nad takim postrzeganiem siebie i rzeczywistości pracować. Pielęgnować w sobie wdzięczność za drobiazgi. Takie codzienne afirmacje naprawdę zmieniają nastawienie. Nie można wciąż siebie krytykować, trzeba nauczyć się czułości wobec samego siebie. Pozwalać sobie na taką czy inną niedoskonałość, bo nikt z nas nie jest idealny. Kiedy się choć na trochę odpuści, żyje się łatwiej. Zakładam więc, że jeśli nie będzie takiej społecznej presji na doskonałość, na kult młodości, na jeden wzorzec piękna – wielu ludziom będzie łatwiej w ten proces samoakceptacji jakoś wejść. Ja na przykład cieszę się, że moja córka lubi siebie taką jaką jest – na co dzień na przykład praktycznie w ogóle się nie maluje. Oczywiście, po matczynemu – i z makijażem i bez – dla mnie zawsze jest najpiękniejsza! Uważam, że to od nas rodziców zależy, jakie poczucie wartości będą mieć nasze dzieci. Dobrych i ciepłych słów nigdy za dużo.
EW: Pewnie. Są rozmaite przykłady zachowań, które nas pokoleniowo różnią. Wynika to z odmiennych czasów, w których dorastaliśmy i norm, które wtedy panowały. Kiedy mój partner schodząc na śniadanie czy wracając z pracy, daje mi buziaka, to moja mama uważa, że tak nie wypada. Jej zdaniem miejsce takich czułości jest na osobności. Podobnie nie może zrozumieć, jak można wyjść na spacer w podartych dżinsach! Wiadomo, że to świat się zmienia, może dla starszych osób czasem za bardzo... Patrząc natomiast na moją córkę zauważam, że jest to pokolenie bardziej świadome. Choćby w przypadku kosmetyków – o wiele więcej uwagi poświęcają sprawdzeniu składników, mają w tym świetne rozeznanie. To też pokolenie osób myślących bardziej ekologicznie, z większą troską o przyszłość planety. Pewnie przez to mniej konsumpcyjnie nastawione do życia. Poza tym, porównując moją córkę ze mną zauważam, że ja w przeciwieństwie do niej nie mam tak podzielnej uwagi. Kiedy przygotowuję scenariusz, wymyślam nowy przepis, piszę książkę - wtedy potrzebuję ciszy i spokoju, ewentualnie ulubionej muzyki w tle, by rzeczywiście pracować efektywnie. Nie lubię, gdy cokolwiek mnie rozprasza. Ola natomiast jest w stanie robić kilka rzeczy naraz. Może się uczyć, a jednocześnie spoglądać w telefon, włączyć Netfliksa, a do tego jeszcze dziergać coś sobie na drutach. Różnimy się. To jest nieuniknione generacyjnie, ale co do rzeczy istotnych mamy bardzo podobne podejście: szacunek dla drugiego człowieka, uczciwość, poważne traktowanie pracy. Wartości są więc u nas zdecydowanie ponadgeneracyjne.
EW: Podstawą jest robić to, co się kocha. Stąd też pomysł na restaurację Zalipianki. Uwielbiam ludzi, uwielbiam ich gościć, uwielbiam gotować – ten biznes łączy wszystko, co sprawia mi przyjemność. Lubię też pracować nad nowymi przepisami, lubię te emocje, kiedy coś się tworzy, lubię smak zwycięstwa, gdy wyjdzie mi coś przepysznego. Takimi pozytywnymi momentami uwielbiam się dzielić na gorąco, więc na moim Instagramie czy Facebooku jest sporo zdjęć „od kuchni”. Uwielbiam też pracę przy programie „Ewa gotuje”. Mamy fantastyczną, zgraną ekipę. Pracujemy razem od lat. Łączy nas wzajemne zaufanie, przyjacielskie relacje, a na planie panuje świetna atmosfera. Jednak praca – nawet najbardziej kochana – zawsze ma na rewersie wyzwania, zmęczenie, stres. Dlatego muszę co jakiś czas ładować akumulatory. I taką rolę w moim życiu odgrywają góry.
EW: Zdecydowanie! Góry dają mi siłę do życia, ale wymagają też, bym w codziennym życiu dbała o formę i zdrowie. Bez odpowiedniej kondycji o wspinaczce można zapomnieć. Przede mną właśnie kolejna wyprawa do Peru i 3,5-tysięcznik do zdobycia. Góry to część mojego życia. Zwykle jeszcze do ostatniej chwili zanim wsiądę do samolotu, odpisuję na maile, coś tam układam, coś dopinam, by świat beze mnie się nie zawalił (śmiech). Potem następuje odcięcie od spraw zawodowych i wszelkich życiowych bieżączek. Jest tylko Ewa i góry. Nic już mnie nie rozprasza – na szczęście w wysokich górach zwykle nie ma zasięgu, mogę więc spokojnie skupić się wtedy wspinaczce. A to naprawdę wymaga doświadczenia i uważności.
EW: Bardzo wcześnie. Już w podstawówce, a potem w liceum. Trafiłam na wspaniałych nauczycieli – przypadkiem oboje byli chemikami – prof. Więckowa i prof. Wróblewski. Oni kochali góry i zarażali nas tą miłością. W dzieciństwie i wczesnej młodości schodziłam więc Gorce, Pieniny, potem Tatry. Następnie były już wyjazdy w Alpy i Dolomity. W życiu dorosłym pojawiły się możliwości wyjazdów trochę dalej, świat się przecież znacznie bardziej otworzył. Oczywiście moje marzenie o pięciotysięczniku musiało chwilę odczekać. Zrealizowałam je dziesięć lat temu, kiedy już odchowałam Olę i mogłam wyjechać na trochę dłużej z domu. Bakcyl górski powrócił wtedy do mnie ze zdwojoną siłą. Rozpoczęły się kolejne wyprawy. Bardzo ważne było dla mnie wejście na Kilimandżaro. Wspinałam się tam z moją przyjaciółką Klaudią Cierniak-Kożuch i to ona zaproponowała, byśmy stworzyły jakiś celowy plan tych naszych wypraw. To właśnie ona wpadła na pomysł zdobycia Korony Wulkanów Ziemi – jest to mniej popularny szlak niż Korona Ziemi, a do tego jeszcze nikt z Polski go nie zdobył. Jesteśmy już naprawdę blisko! Została nam jedna góra – co prawda organizacyjnie najtrudniejsza, bo na Antarktydzie, z bardzo krótkim oknem pogodowym dostępnym tylko w grudniu. Oczywiście przez Covid na razie to wyzwanie musi swoje odczekać, ale cel pozostaje. Może za rok?
EW: Na pewno pokora i na pewno kontakt z własnym ciałem. Mam wrażenie, że w normalnym życiu często tłumimy sygnały, które ciało nam wysyła. W górach nie możemy ignorować ciała, bo to już jest kwestia życia i śmierci. To ważne, by wyczuć, czy przypadkiem nie dopada nas choroba wysokościowa, albo czy to nie jest ten moment, kiedy trzeba zawrócić? Bo nie ma nic głupszego niż próbować zdobywać szczyt na siłę, wiedząc, że tych sił (fizycznych czy psychicznych) nam już brakuje. Nie można narażać ani siebie, ani innych. Nauczyć się odpuszczać trzeba też w codziennym, normalnym życiu.
EW: Oczywiście zawsze mam krem na dzień, krem na noc i krem pod oczy oraz wazelinę. Wazeliną smaruję dodatkowo okolicę oczu i usta, bo wiadomo, jak ciężkie są warunki w wysokich górach. Pewnie nie będzie to wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że w górach najbardziej brakuje możliwości porządnej kąpieli czy prysznica. Mokre chusteczki do codziennej higieny są nieodzowne podczas wyprawy, ale dopiero prysznic po zejściu z góry stawia człowieka na nogi. Chwile błogiej przyjemności. No i jeszcze mam jeden rytuał, który praktykuję w domu, a nigdy w górach – masaż twarzy kostką lodu po przebudzeniu. Polecam!
EW: To wrócę na chwilę do tego, o czym już mówiłyśmy: żaden przepis się nie sprawdzi, jeśli same siebie nie będziemy lubić. Po drugie trzeba lubić dbać o siebie. Nie z doskoku, nie raz na jakiś czas, ale codziennie. Kluczem są codzienne rytuały: oczyszczanie skóry, nawilżanie, nasz własny dotyk podczas aplikacji kosmetyków. Porównuję to czasem do tego, jak młode mamy dbają o maluszka: ile wkładają serca w kąpiel, jak starannie smarują oliwką, jak delikatnie masują. Tyle samo czułości okazujmy samym sobie! Naprawdę na to zasługujemy. Poza tym kosmetyki to jedno, ale ważny jest nasz styl życia: wysypianie się, ruch fizyczny, a także – nie mogłabym przecież tego aspektu pominąć – zdrowa dieta. Zbilansowana, oparta o lokalne produkty, dopasowana do pór roku (ja na przykład jesienią i zimą nie jem praktycznie niczego zimnego, by nie wychładzać organizmu). Polecam też wszystkim świeżo wyciskane soki. Najlepiej z warzyw korzeniowych i owoców z naszej strefy geograficznej (zimą nie pijemy cytrusów, bo one też wychładzają!). Takie bomby minerałów i witamin to najlepsze eliksiry dla naszej urody i zdrowia. Ja sama najczęściej piję klasyk – sok marchewkowo-jabłkowy-selerowy. O tej porze roku polecam też ciepłe, rozgrzewające napoje, np. napary ziołowo-korzenne. Staram się też nie jeść niczego po 18.00, by organizm miał czas się zregenerować, oczyścić i odpocząć. Jeśli jednak kogoś ssie w dołku wieczorem, to może pieczone jabłko, albo gorące, sycące kakao? Na pewno to lepsze niż paczka chipsów do serialu.
EW: Przed dniem zdjęciowym sięgam po maseczkę w płachcie. Ekspresowe i bardzo intensywne nawilżenie, które sprawdza się w takim dniu, kiedy mam na sobie mocny makijaż, a z kolejnymi godzinami dokładane są jego kolejne warstwy. Oczywiście taka maska sprawdzi się też na co dzień – idealna na relaks po pracy czy przed wielkim wyjściem. No i pijmy! Naprawdę trzeba nawadniać się od środka, o czym często zapominamy.
EW: Jestem bardzo z tej współpracy dumna! Markę znam bardzo dobrze, dlatego ucieszyłam się, kiedy dostałam propozycję współpracy przy promocji linii Technologia Wieku 50+. Oceanic to firma z niemal 40-letnim doświadczeniem, jej produkty doceniam od zawsze, bardzo często po nie sięgałam. To po prostu świetne kosmetyki! Produkowane w Polsce. Hipoalergiczne. Bezpieczne. Przyjazne dla wymagającej skóry. Skuteczne w działaniu i innowacyjne. Naprawdę mogę je rekomendować z przekonaniem, bo znamy się nie od dziś (śmiech).
A do tego AA to marka, za którą stoją wspaniali ludzie. Bardzo zaangażowani w to, co robią, bardzo przyjacielscy i pozytywni. Niedawno realizowaliśmy spot telewizyjny. Na plan dojechała do nas współwłaścicielka firmy – pani Dorota Soszyńska. Ileż energii wniosła ze sobą! Uśmiechnięta, energetyczna, radosna. Ubrana była tego dnia w piękny, seledynowy garnitur. Od razu na planie zrobiło się bardziej kolorowo – dosłownie i w przenośni. Praca z takim zespołem ludzi to cudowne doświadczenie.
EW: Kompletnie nie! Wszystko było po coś. Wszystko będzie po coś. Na pewno nie zamierzam stać w miejscu. Lubię, gdy w moim życiu coś się dzieje. Na żałowanie czegokolwiek zwyczajnie szkoda mi czasu i energii. Zamiast roztrząsania wolę działanie. Marzenia natomiast trzymam mocno przy sobie. Mam takie poczucie, że gdy przyjdzie na nie odpowiedni moment, wtedy się zrealizują.
Dziękuję za rozmowę
Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki