Sephora wchodzi na nowy poziom współpracy z influencerami. Jej projekt My Sephora Storefront ma pozwalać twórcom budować własne mini-sklepy w ramach strony Sephory - prezentować kolekcje ulubionych produktów, personalizować wygląd i otrzymywać prowizje od ich sprzedaży. Dla części obserwatorów to logiczny krok w rozwoju tzw. influencer commerce. Dla innych — ryzykowny eksperyment, który może zmienić układ sił między sieciami, markami a twórcami.
Dotychczas współpraca Sephory z influencerami opierała się głównie na programach afiliacyjnych i ambasadorskich. Twórcy promowali produkty poprzez linki partnerskie (m.in. w ramach programu Rakuten) lub w kampaniach #SephoraSquad, otrzymując prowizję lub wynagrodzenie za zasięgi.
Model „My Sephora Storefront” wprowadza jednak nowy element: integrację sprzedaży i rekomendacji w obrębie jednej platformy. Użytkownik nie musi już opuszczać strony, by kupić polecany produkt. Twórca zyskuje natomiast własną, zindywidualizowaną przestrzeń sprzedażową: coś pomiędzy klasycznym sklepem online a profilem społecznościowym.
Z perspektywy Sephory to ruch o dużym znaczeniu strategicznym. Skraca ścieżkę zakupową, pozwala lepiej kontrolować dane o klientach i zachowania zakupowe, a przy tym zatrzymuje ruch na własnej platformie. W teorii więc wszyscy zyskują.
Na papierze to model idealny.
Sephora zyskuje nowy kanał sprzedaży i wgląd w dane konwersyjne.
Twórcy dostają narzędzie monetyzacji i możliwość śledzenia wyników sprzedaży w czasie rzeczywistym.
Marki kosmetyczne zyskują większą ekspozycję i wiarygodne rekomendacje bez dodatkowych kampanii.
To rozwiązanie wpisuje się w rosnący trend „creator economy” i próbę integracji social commerce z tradycyjnym e-commerce. Amazon od kilku lat testuje podobne rozwiązanie w ramach Amazon Influencer Program, a chińskie platformy, jak Douyin (TikTok), już dawno połączyły tworzenie treści z bezpośrednią sprzedażą.
Entuzjazm studzi jednak kilka niewygodnych pytań. Po pierwsze — transparentność prowizji. Sephora nie ujawnia póki co szczegółów dotyczących modelu wynagrodzenia twórców ani sposobu rozliczania sprzedaży. To może rodzić napięcia w sytuacji, gdy różni influencerzy mają różne stawki lub warunki współpracy.
Po drugie — kwestia wiarygodności rekomendacji. Gdy influencer zaczyna zarabiać bezpośrednio na sprzedaży w ramach platformy, granica między autentyczną opinią a reklamą staje się wyjątkowo cienka. To ryzyko, które może podważyć zaufanie odbiorców — szczególnie w branży beauty, gdzie autentyczność jest walutą zasięgów.
Po trzecie — rola sieci detalicznej. Sephora staje się nie tylko dystrybutorem, ale także technologiczną platformą dla twórców. To wymaga inwestycji w infrastrukturę, obsługę, moderację i compliance. Pojawia się pytanie, czy sieć detaliczna jest gotowa działać jak marketplace, a nie klasyczna perfumeria.
Projekt My Sephora Storefront funkcjonuje obecnie wyłącznie w Stanach Zjednoczonych. W Europie — w tym w Polsce — dominują tradycyjne formy współpracy: linki afiliacyjne, kody rabatowe i kampanie reklamowe. Twórcy nie mają możliwości tworzenia własnych sklepów wewnątrz platform dużych sieci detalicznych.
To pozostawia duże pole do eksperymentów. Gdyby podobne rozwiązanie trafiło na rynek europejski, mogłoby realnie zmienić dynamikę współpracy między sieciami a influencerami — w stronę bardziej partnerskiego, opartego na wynikach modelu. Z drugiej strony — wymagałoby to zmian organizacyjnych, integracji danych o sprzedaży i pełnej zgodności z przepisami o ochronie konsumenta oraz RODO.
Z punktu widzenia Sephory — lub każdej innej sieci kosmetycznej — to nie tylko szansa, ale też wyzwanie.
Rozproszenie kontroli nad komunikacją marki: jeśli każdy twórca kuratoruje własny sklep, komunikacja przestaje być spójna.
Trudność w moderowaniu treści: granica między opinią a reklamą wymaga czujności, zwłaszcza w kontekście przepisów o oznaczaniu współprac.
Potencjalne napięcia z tradycyjnymi partnerami handlowymi: marki sprzedawane w Sephorze mogą chcieć kontrolować, w jakim kontekście pojawiają się ich produkty.
W efekcie My Sephora Storefront to nie tylko nowy sposób sprzedaży, ale także test dla relacji sieć–twórca–marka.
Projekt Sephory wydaje się logicznym kierunkiem rozwoju: twórcy chcą zarabiać na rekomendacjach, a marki chcą sprzedawać szybciej i skuteczniej. Jednak balans między autentycznością a komercją będzie tu kluczowy.
Jeśli model okaże się przejrzysty, prosty w obsłudze i atrakcyjny finansowo, może stać się nowym standardem współpracy w branży beauty. Jeśli jednak zabraknie zaufania — zarówno po stronie twórców, jak i odbiorców — mini-sklepy influencerów pozostaną ciekawostką z amerykańskiego rynku.