Historia dziewczynki, która niczego nie ukradła. Rossmann dementuje tekst Onetu

Historia dziewczynki, która niczego nie ukradła. Rossmann dementuje tekst Onetu

Artykuł autorstwa Agnieszki Sztyler-Turovsy opublikowny przez Onet.pl oburzył opinię publiczną. Sprawa dotyczy dziewięcioletniej dziewczynki, która w jednym z warszawskich sklepów sieci Rossmann była podejrzewana o kradzież.

Zdarzenie miało miejsce we wrześniu 2018 roku. Dwie dziewczynki krążyły po sklepie, chcąc kupić szampon na szkolną wycieczkę. Tego dnia były w Rossmannie dwukrotnie. Podczas tej drugiej wizyty w pewnym momencie ochroniarz nabrał podejrzeń, że dziewczynki wzięły coś z półki i nie odłożyły z powrotem. Zaprowadził je na zaplecze sklepu. Tam do dziewczynek przyszły dwie pracownice drogerii.

Przeszukanie na zapleczu

Zdaniem autorki tekstu sprzedawczynie kazały dzieciom wysypać zawartość szkolnych plecaków, wyjąć wszystko z kieszeni, podnieść do góry bluzki(!). W tekście przytoczone były słowa jednej ze sprzedawczyń, która komentowała to w następujący sposób: „Jeżeli coś ukradłyście, to przyjedzie policja i zabierze was do domu dziecka”.

Dziewczynki były potwornie zestresowane, co raczej w zaistniałej sytuacji nie dziwi. Jedna z nich do tego stopnia próbowała udowodnić własną niewinność, że podobno rozebrała się do samej bielizny.

Dziewczynki niczego nie ukradły. Przy jednej z nich sprzedawczynie znalazły jedynie używany błyszczyk, kupiony wcześniej i w innej sieci handlowej.

Rossmann Polska, powołując się na nagrania sklepowego monitoringu, wersji o rozebraniu się dziecka stanowczo zaprzecza.

Nic nie ukradły, więc nie wezwaliśmy policji

Po powrocie do domu jedna z dziewczynek była wciąż roztrzęsiona. Płakała, opowiadała szczegółowo o całym zdarzeniu, wciąż podkreślając, że niczego w sklepie nie ukradła. Po wysłuchaniu historii, jej mama wróciła z dzieckiem do sklepu, żądając wyjaśnień, dlaczego w taki sposób personel potraktował małe dziecko. Dopytywała także córkę, czy ta na pewno nie wzięła czegoś z półki bez płacenia. Dziecko wciąż zaprzeczało, co zresztą potwierdziła sama kierowniczka sklepu.

Tłumaczenia kierowniczki sklepu, przytoczone w artykule, brzmią dość kuriozalnie. Jej zdaniem dziewczynki wzbudziły podejrzenia, bo patrzyły w kamerę i dziwnie się zachowywały. Zostały przeszukane, ale nic przy nich nie znaleziono, więc nikt nie wezwał policji, ani nie poinformował rodziców czy opiekunów prawnych.

Sprawa umorzona

Po trzech dniach matka dziewczynki poszła ze sprawą na policję do komendy przy ulicy Jagiellońskiej w Warszawie. Zgłoszenie nie zostało przez policjantkę przyjęte. Opisywana przez Onet wizyta na komendzie skądinąd znów wyglądać miała kuriozalnie, łącznie z rzekomym telefonem policjantki do prokuratora generalnego (sic!), który przekazał, że sprawa i tak będzie umorzona. Ostatecznie matka dziecka złożyła zeznania w innej komendzie - na warszawskiej Białołęce. Sukces jednak okazał się połowiczny, bo prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania.

Adwokat składa zażalenie

Matka dziewczynki wynajęła adwokata. Za jego namową, złożyła do sądu zażalenie na postanowienie prokuratury o odmowie wszczęcia dochodzenia. - Zaskarżyliśmy tę decyzję, uzasadniając, że w prokuraturze błędnie uznano, że nie doszło do nietykalności cielesnej małoletniej. W rzeczywistości ekspedientki sklepu Rossman dopuściły się czynności zbliżonej do przeszukania bez zgody pokrzywdzonej - tłumaczy Onetowi mecenas Michał Fertak, który reprezentuje mamę dziewczynki. I dodaje: - Wskazywaliśmy, że w takiej sytuacji powinno dojść do wszczęcia postępowania. Przestępstwo naruszenia nietykalności cielesnej jest ścigane z oskarżenia prywatnego, ale w tej sytuacji istniały podstawy do jego wszczęcia z uwagi na występujący w sprawie interes społeczny. Poza tym same okoliczności zdarzenia podawane przez pokrzywdzoną wskazują na możliwość prowadzenia postępowania pod kątem odpowiedzialności za znęcanie się psychiczne i fizyczne nad osobami nieporadnymi ze względu na ich wiek (art. 207 par. 1a k.k.).

Dziewczynka ma traumę, sąd umarza sprawę

Po zdarzeniu dziecko miało stany lękowe, dziewczynka zajadała stres, bała się zakupów z obawy, że znów zostanie wzięta za złodziejkę. Poza złożeniem zażalenia na działania prokuratury, matka dziecka domagała się 50 tys. zł odszkodowania od Rossmana. Wszystkie jej i adwokata pisma wysłane do sieci Rossmann pozostać miały jednak bez odpowiedzi. Adwokat Michał Fertak mówi też, że nikt z sieci handlowej nie starał się rzeczowo wyjaśnić pokrzywdzonej okoliczności tego zdarzenia, w szczególności zaś przyczyn, dla których w sytuacji podejrzenia dzieci o kradzież produktów ze sklepu nie skontaktowano się z opiekunami prawnymi. Finał? Sprawa trafiła do sądu. Tu jednak też została umorzona.

Rossmann zaprzecza pewnym drażliwym faktom

Zapytaliśmy sieć Rossmann o opisane przez Onet zdarzenie i komentarz do tego.

Od kiedy sieć wiedziała o zdarzeniu? Czy Rossmann Polska ma wypracowane standardy postępowania w przypadku podejrzenia dziecko o kradzież? Czy firma zamierza w jakiś sposób zadośćuczynić dziecku i jego rodzinie?

Oto treść oświadczenia, przesłana przez Agatę Nowakowską, rzecznika prasowego spółki Rossmann Polska. Publikujemy je w całości:

"W związku z artykułem w onet.pl z dnia 3 lipca wyjaśniamy, że nikt z redakcji nie zwrócił się do firmy Rossmann o ustosunkowanie się do postawionych nam zarzutów. Materiały z monitoringu zostały przekazane policji, z którą od początku współpracowaliśmy. Z tych materiałów oraz zebranych przez nas informacji jednoznacznie wynika, że zachowanie naszych pracowników było prawidłowe (w tym np. dziewczynki cały czas były w ubraniach). Prawdopodobnie na tej podstawie prokuratura podjęła decyzję o niewszczynaniu postępowania karnego przeciwko naszym pracownicom i ochronie, a sąd podtrzymał jej decyzję.

Jedynym błędem ze strony naszych pracownic było niewezwanie na miejsce policji, co zgodnie z naszymi procedurami powinny były zrobić. Nasze pracownice tłumaczyły to naruszenie subiektywnie pojętym dobrem dzieci.

Zwracam się do redakcji onet.pl o opublikowanie naszego sprostowania."

# Newsy handel
 reklama